Kręciło jej się w głowie.
Sage miała wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem w stronę budynku lotniska robiło się tylko coraz gorzej — choć w rzeczywistości to uczucie towarzyszyło jej już od kilku dni, a lekarze stwierdzili, że w jej stanie było to zupełnie normalne i gdy już wróci na swoje, to nieprzyjemne poczucie zdezorientowania wreszcie zniknie. Ani trochę im jednak nie wierzyła. Nie wiedziała czy powinna, a brak pamięci i niemożność przypomnienia sobie wielu faktów z ostatnich kilku lat sprawiały, że coraz mniej ufała samej sobie.
Od czasu wypadku nie odezwała się do nikogo. Jej telefon z początku miał tylko strzaskany ekran, co znacznie utrudniało funkcjonowanie, a pewnym momencie po prostu się wyłączył i przestał działać — utraciła więc dostęp do wszelkich prywatnych konwersacji i nieodczytanych wiadomości. Dopiero przed wyjazdem kupiła nowy, bo służbowego nie chciała używać cały czas, a dla tamtego nie było już ratunku. Nie wiedziała z kim się przyjaźni, kto się nią interesował — nic.
Wydawało jej się, że brakowało jej wielu kluczowych elementów życiowej historii. Pewnie — pamiętała jak się nazywa, co do tej pory robiła zawodowo, a także dokładny adres swojego mieszkania. Wiedziała jak powinna normalnie funkcjonować, jak malować, znała większość haseł do swoich kont. Takie rzeczy nie stanowiły dla niej trudności, bo znała je od lat — a tak przynajmniej wyjaśnił to lekarz, który miał ją pod opieką. To samo później powiedziała jej agentka, bo jako jedyna wiedziała o jej stanie, ale jako że ich relacja była w pełni profesjonalna, a Sage nigdy nie zwierzała jej się z problemów czy wspominała o swoim życiu prywatnym, więcej pomóc jej nie umiała.
Sama Sage także niewiele mogła zrobić.
Patrząc na siebie w odbiciu telefonu widziała postać zupełnie bezbarwną, nieciekawą. Bez relacji, bez kontaktów, bez życia. Jej mózg usilnie próbował przypomnieć sobie cokolwiek ważnego, ale organizm protestował, odrzucając od siebie pozostałe informacje. Usłyszała, że to także minie, zupełnie tak jak zawroty głowy i zdezorientowanie. Powaga urazu jednak znacznie miała przedłużyć ten proces, co dla niej było po prostu niezrozumiałe.
J a k mogła tak łatwo zapomnieć? J a k?
Hala przylotów była wyjątkowo gwarna. Dwa samoloty wylądowały w ciągu jednej godziny, więc gdy, skupiając się na dotarciu do celu bo znakach, stanęła przy taśmie, uderzyła w nią fala zdecydowanie zbyt głośnym rozmów innych pasażerów. Mimowolnie skrzywiła się, dotknięta nieprzyjemnym, wręcz przyprawiającym ją o ból głowy hałasem — miała dziwne wrażenie, że tak nie powinno wcale być, ale nie znała także poprawnej reakcji. Nadmiar bodźców sprawił, że chciała jak najszybciej się stąd wydostać i znaleźć się w mieszkaniu gdzie mogła odpocząć, choć na chwilę odizolować się od wszystkiego co stało się w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Nie poznawała samej siebie. Nie umiała.
Odbierając walizkę z taśmy wręcz rzuciła się w stronę wyjścia, gotowa uciec od tego tragicznego hałasu. Wyciągnęła z torebki telefon by zadzwonić po jakiegokolwiek taksówkarza, który zgodziłby się ją zawieźć na północny Brooklyn. O tej godzinie spodziewała się sporych korków, a patrząc na ilość ludzi w budynku lotniska, była wręcz pewna iż wszystkie samochody przy wejściu już dawno odjechały. Po dwóch sygnałach do jej uszu dotarł piskliwy głos dyspozytorki. — Dzień dobry. Chciałabym za… — Nie skończyła. Gdy przeciskała się do wejścia, manewrując pomiędzy tłumem ludzi czekających na tych, którzy dopiero co przylecieli, poczuła jak coś ją zatrzymuje. A raczej ktoś, z czego zdała sobie sprawę dopiero gdy odwróciła się gwałtownie, opuszczając dłoń trzymającą telefon i stanęła twarzą w twarz z Gabrielem.
Narzeczonym, ukochanym, k ł a m c ą — a teraz jedynie nieznajomym.
Gabriel Pendleton