Postanowili pojechać na festiwal smaków, który odbywał się na Brooklynie. Wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę mostu Brooklyńskiego. Chociaż napotkali niewielkie korki, podróż przebiegła w miłej atmosferze, wypełniona rozmowami o kuchniach świata i oczekiwaniach na to, co ich czeka.
Po dotarciu na miejsce, zauważyli, że teren festiwalu tętni życiem. Budki z jedzeniem ustawione były wzdłuż szerokiej alejki, ozdobione kolorowymi banerami i flagami różnych krajów. Zapachy świeżo przyrządzanych potraw mieszały się w powietrzu, tworząc aromatyczną symfonię, która kusiła zmysły.
Lilibeth postanowiła rozpocząć ich kulinarną podróż od włoskiego stoiska, gdzie serwowano świeżo pieczone pizze z różnorodnymi dodatkami. Tuż obok znajdowała się francuska budka z wykwintnymi serami i chrupiącymi bagietkami. Przechadzając się dalej, napotkali meksykańską budkę, skąd dochodził zapach pikantnych tacos i aromatycznych sals.
Otoczenie było pełne zieleni, a w tle grała przyjemna muzyka na żywo. Na trawnikach rozłożono piknikowe koce, gdzie ludzie delektowali się jedzeniem, rozmawiając i śmiejąc się. Nieopodal znajdował się plac zabaw, gdzie dzieci biegały i bawiły się, a w powietrzu unosiły się kolorowe balony. Przez cały czas trzymała się blisko Martineza, co jakiś czas łapiąc go pod rękę lub za szlufkę spodni, gdy robił za taran. Zauważyła, że długo przypatruje się budkom z kuchnią ze swoich rodzimych stron. Nie mogła stawiać się w jego sytuacji, lecz w jakiś minimalnym stopniu potrafiła się w nią wczuć. On przyjechał tu z dalekiej i egzotycznej Kolumbii, ona z wilgotnego, dusznego Mississippi. Tęskniła za domem, za małomiasteczkowością na którą nie miała szans żyjąc w Nowym Jorku.
— Masz taką minę, jakbyś chciał roznieść tę budkę. Ja bym zjadła coś lekkiego... — powiedziała, zadzierając głowę; patrzyła na niego z boku. Po zaciętej minie wnioskowałą, że jest coś na rzeczy.Alejandro Martinez