outfit
Ulice Bronxu były ciemne, lecz ludzie wciąż jeszcze spieszyli w swoich sprawach. Amelia wiedziała już dokąd iść, bo poznawała powoli okolicę wokół domu Wyatta, a teraz także i jej. Czuła się dziwnie swobodnie kiedy wracała sama, bo Walter został pod opieką swojego biologicznego taty, a ona wyszła na miasto odetchnąć z nowo poznaną przyjaciółką. Życie toczyło się swoim torem, ale wiedziała, że gdy nadejdzie moment, w którym Peter ją znajdzie, ulegnie ono błyskawicznej zmianie. W tej chwili jednak nie potrafiła się tym przejmować, bo zmierzała w dobrym nastroju do dwóch ważnych dla siebie mężczyzn. Odbiła się od jakiegoś mężczyzny, chyba jakiegoś ćpuna, bo zaczął groźnie wymachiwać nożem w jej kierunku i skręciła w mroczną uliczkę, licząc, że wyjdzie z drugiej strony, między kamienicami. W połowie drogi zorientowała się, że to ślepa uliczka, więc postanowiła zawrócić. Kiedy się odwróciła, zobaczyła stojącego nieopodal człowieka, wyglądał znajomo i przyglądał się jej. Znieruchomiała. Nagle ruszył ku niej zdecydowanie, szybko. Spojrzała w lewo i zobaczyła kolejnych ludzi, też się zbliżali, a nawet nadchodzili z tyłu, nie wiadomo skąd.
Amelia nie czekała, aż sytuacja się pogorszy, działała instynktownie i biegiem ruszyła w stronę głównej ulicy. Nie próbowała przebiec między mężczyznami, skierowała się wprost na jednego z ich. Przysiadł, rozstawił stopy, wyciągnął ramiona i czekał. Blondynka podbiegła do niego i złapała go za ramię. Spojrzała mu w oczy i rozpoznała: był to jeden z boyów hotelowych Petera, Marshall. Szarpnęła do tyłu rękę, lecz wiedziała, że była już w ich mocy, a ci z tyłu biegli ku nim. Podjęła jedyną możliwą decyzję. Mogła tylko walczyć lub zginąć, zgwałcona i pobita.
Kopnęła tego po prawej w mostek. Poczuła jak kość pęka pod obcasem i padł, krztusząc się powietrzem. Uderzyła Marshalla kolanem w krocze, wbiła palce w oczy temu po lewej. Miała już wolne przejście, pomknęła ku niemu, lecz wtedy napastnik za nią złapał ją za włosy i gwałtownie szarpnął do tyłu. Obróciła się i kopnęła go w bok, jednocześnie uderzając torebką w twarz. To były jej ostatnie razy. Złapali ją za ręce, zaczęła wiec krzyczeć, a wtedy potężny cios trafił ją w brzuch, skutecznie uciszając. Natychmiast wyczuła, że zrobił jej coś okropnego. Cios w twarz, potem jeszcze jeden i niemal straciła przytomność. Nie mogła złapać tchu. Nie wiedziała gdzie jest góra, a gdzie dół. Nie mogła oddychać. Usiłowała chronić twarz, ale unieruchomili jej ręce. Pięści tłukły ją po brzuchu, zachłystywała się powietrzem. Ciosy kołysały jej głową jak szmacianą lalką. Próbowała połknąć zgromadzoną w ustach krew, nim się nią udusi. Słyszała jak warczą niczym sfora psów, stękając z wysiłku, bijąc ją ile sił. Ogarnęła ją panika, poczucie bezradności. Ciosy spadały jak grad. Zwisła bezradnie. Ból był straszliwy. Ostatnie, o czym pomyślała, to Walter i to, że był bezpieczny. Poczuła, że pada na ziemię, uderzając głową o beton.
Pozdrowienia z piekła, laleczko. Wiemy, gdzie cię znaleźć. W każdej chwili. Nie zapomnij o tym.
Usłyszała ten szept tuż koło swojego ucha, wyczuwając kwaśny odór z ust kata, a potem rubaszne śmiechy. Uciekli. Nie wiedziała ile tak leżała. Nie mogła się poruszyć, każdy najdrobniejszy ruch wywoływał nową falę przeogromnego bólu. Leżała na czymś twardym i przypomniała sobie, że to telefon. Płacząc i jęcząc z bólu wyciągnęła go z kieszeni płaszcza, wybierając pierwszy numer, jaki miała zapisany na liście kontaktów. Odebrał po pierwszym sygnale.
- Wyatt…zaopiekuj się nim, proszę - więcej nie zdążyła powiedzieć, gdyż pochłonęła ją ciemność, niczym śmierć, a potem cierpienie odpłynęło w nicość i otuliło ją miłosierne światło.
Wyatt Mayfield
004 
uciekła od męża damskiego boksera szukać pomocy u byłego, z którym ma dziecko
something about me


I’m the devil’s son straight out of hell
And you’re an angel with a haunted heart
If you’re smart you’d run and protect yourself
From the demon living in the dark
something about me
outfit
Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałby, że swój wolny czas będzie spędzał na opiece nad dzieckiem. Nad własnym synem, który pojawił się w jego życiu nagle i jak to bywało już we wszechświecie w najmniej odpowiednim momencie. Sprawa z Joshem się wlekła, a on dopiero kilka dni temu wrócił z tego cholernego polowania. Josie zostawił w bezpiecznym miejscu, a Owen jak to on pojechał opiekować się siostrą, gdy Wyatt musiał wrócić do miasta, żeby doprowadzić całą tą popieprzoną historię do końca. Na całe szczęście Wally był zbyt mały i nie miał żadnego pojęcia jaki syf był wokół niego.
Ten wieczór spędzali dość miło na wspólnej zabawie z psiakami i na oglądaniu kreskówek. Nawet za namową chłopca otworzył paczkę jego ulubionych chrupek. W końcu mogli poszaleć póki Amelii nie było w pobliżu, bo zapewne strzeliłaby im teraz pogadankę o tym, że paczka chipsów w żadnym razie nie była odpowiednią kolacją dla młodego chłopca, który swoją drogą od pół godziny powinien leżeć już w łóżku. Czego oczy nie widziały, temu sercu nie było żal. Czy jakoś to tak szło.
Odwrócił swój wzrok od ekranu i spojrzał na wyświetlacz telefonu, gdy pierwsze dźwięki połączenia rozeszły się po pokoju. Amelia... Albo zasiedziała się z przyjaciółką i nie była w stanie sama wrócić do domu, albo... Coś się stało.. Kobieta bez żadnego powodu do niego nie dzwoniła, więc bez wahania odebrał telefon i ściszył kreskówkę ku niezadowoleniu syna. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał po drugiej stronie niewyraźne słowa kobiety, a jego pięść zacisnęła się w przypływie złości.
- Gdzie jesteś? - jedno pytanie padło z jego ust, ale nawet na to nie usłyszał odpowiedzi. Po odgłosach uznał, że telefon wypadł z jej dłoni. Bez żadnego namysłu spakował kilka rzeczy do plecaka syna i poprosił sąsiadkę o pilną opiekę nad malcem. Sam zaś za pasek spodni schował broń i odpalił na telefonie aplikację, która pozwalała mu mieć dostęp do lokalizacji kobiety. Nie był głupi, a w obliczu tego wszystkiego co ostatnio się działo, to w swej zaborczości kontrolował niemal każdy ruch Amelii na wypadek właśnie takich sytuacji.
Zaparkował swój motor dwie przecznice dalej i wyciągając naładowaną broń przed siebie zmierzał powoli w kierunku kobiety. A przynajmniej miał taką nadzieję, że ta dalej była kolo swojego telefonu bo gdyby ją zabrali, to musiałby przeczesać cały pieprzony Nowy Jork, żeby ją znaleźć.
Nikogo nie było w pobliżu.
Jedynie na asfalcie zobaczył kilka plam krwi, którą roztarł pomiędzy swoimi palcami. Była dość świeża, więc nie mogli uciec daleko, a kobieta mogła być w pobliżu. Dopiero później zobaczył drobną sylwetkę kobiety, która leżała na ziemi. Podszedł ostrożnie, a jego zmysły były wyczulone, gdyż to wszystko mogło być pułapką. Skrzywił się na widok poturbowanej Amelii. Przejechał delikatnie opuszkiem palca po jej zakrwawionym opuchniętym policzku, a jego twarz wyrażała czystą furię. Jeśli dowie się kto za tym stał...
- Będą cierpieć dwa razy gorzej. - złożył tą cichą obietnicę i sprawdził czy kobieta żyła. Czuł jej słaby puls pod palcem, więc zadzwonił po jednego ze swoich podopiecznych, który nie raz łatał ich po różnych sytuacjach. Miał być za kilka minut. Gdy czekał na pomoc, to w jego umyśle panował czysty chaos, gdy udzielał pierwszej pomocy kobiecie. Po paru minutach oddał ją w ręce doświadczonych osób, a on z pomocą swoich popleczników poszukiwał osób, które jej to zrobiły.
Żarówka wisząca na suficie dawała dość mdłe światło, więc mężczyzna musiał użyć dodatkowego oświetlenia, żeby dokładnie zająć się ranami kobiety. Jego szef - Wyatt, kazał mu się dobrze nią zaopiekować, więc w budynku, który pieszczotliwie nazywali szpitalem dał Amelii osobny pokój z dala od zgrai innych zbirów, którzy lizali tu swoje rany.
- Spokojnie. Wyatt zaniedługo przyjdzie. Jesteś bezpieczna.. - młody mężczyzna starał się swoim łagodnym tonem głosu uspokoić dziewczynę, gdy ta odzyskała po dwóch dniach przytomność. - Nie ruszaj się. Dałem ci leki przeciwbólowe, ale twoje żebra nie są w zbyt dobrym stanie. - powstrzymał jej wszelkie ruchy dłonią.
Amelia Lee
Jeszcze kilka miesięcy temu nie przypuszczałby, że swój wolny czas będzie spędzał na opiece nad dzieckiem. Nad własnym synem, który pojawił się w jego życiu nagle i jak to bywało już we wszechświecie w najmniej odpowiednim momencie. Sprawa z Joshem się wlekła, a on dopiero kilka dni temu wrócił z tego cholernego polowania. Josie zostawił w bezpiecznym miejscu, a Owen jak to on pojechał opiekować się siostrą, gdy Wyatt musiał wrócić do miasta, żeby doprowadzić całą tą popieprzoną historię do końca. Na całe szczęście Wally był zbyt mały i nie miał żadnego pojęcia jaki syf był wokół niego.
Ten wieczór spędzali dość miło na wspólnej zabawie z psiakami i na oglądaniu kreskówek. Nawet za namową chłopca otworzył paczkę jego ulubionych chrupek. W końcu mogli poszaleć póki Amelii nie było w pobliżu, bo zapewne strzeliłaby im teraz pogadankę o tym, że paczka chipsów w żadnym razie nie była odpowiednią kolacją dla młodego chłopca, który swoją drogą od pół godziny powinien leżeć już w łóżku. Czego oczy nie widziały, temu sercu nie było żal. Czy jakoś to tak szło.
Odwrócił swój wzrok od ekranu i spojrzał na wyświetlacz telefonu, gdy pierwsze dźwięki połączenia rozeszły się po pokoju. Amelia... Albo zasiedziała się z przyjaciółką i nie była w stanie sama wrócić do domu, albo... Coś się stało.. Kobieta bez żadnego powodu do niego nie dzwoniła, więc bez wahania odebrał telefon i ściszył kreskówkę ku niezadowoleniu syna. Zmarszczył brwi, gdy usłyszał po drugiej stronie niewyraźne słowa kobiety, a jego pięść zacisnęła się w przypływie złości.
- Gdzie jesteś? - jedno pytanie padło z jego ust, ale nawet na to nie usłyszał odpowiedzi. Po odgłosach uznał, że telefon wypadł z jej dłoni. Bez żadnego namysłu spakował kilka rzeczy do plecaka syna i poprosił sąsiadkę o pilną opiekę nad malcem. Sam zaś za pasek spodni schował broń i odpalił na telefonie aplikację, która pozwalała mu mieć dostęp do lokalizacji kobiety. Nie był głupi, a w obliczu tego wszystkiego co ostatnio się działo, to w swej zaborczości kontrolował niemal każdy ruch Amelii na wypadek właśnie takich sytuacji.
Zaparkował swój motor dwie przecznice dalej i wyciągając naładowaną broń przed siebie zmierzał powoli w kierunku kobiety. A przynajmniej miał taką nadzieję, że ta dalej była kolo swojego telefonu bo gdyby ją zabrali, to musiałby przeczesać cały pieprzony Nowy Jork, żeby ją znaleźć.
Nikogo nie było w pobliżu.
Jedynie na asfalcie zobaczył kilka plam krwi, którą roztarł pomiędzy swoimi palcami. Była dość świeża, więc nie mogli uciec daleko, a kobieta mogła być w pobliżu. Dopiero później zobaczył drobną sylwetkę kobiety, która leżała na ziemi. Podszedł ostrożnie, a jego zmysły były wyczulone, gdyż to wszystko mogło być pułapką. Skrzywił się na widok poturbowanej Amelii. Przejechał delikatnie opuszkiem palca po jej zakrwawionym opuchniętym policzku, a jego twarz wyrażała czystą furię. Jeśli dowie się kto za tym stał...
- Będą cierpieć dwa razy gorzej. - złożył tą cichą obietnicę i sprawdził czy kobieta żyła. Czuł jej słaby puls pod palcem, więc zadzwonił po jednego ze swoich podopiecznych, który nie raz łatał ich po różnych sytuacjach. Miał być za kilka minut. Gdy czekał na pomoc, to w jego umyśle panował czysty chaos, gdy udzielał pierwszej pomocy kobiecie. Po paru minutach oddał ją w ręce doświadczonych osób, a on z pomocą swoich popleczników poszukiwał osób, które jej to zrobiły.
Żarówka wisząca na suficie dawała dość mdłe światło, więc mężczyzna musiał użyć dodatkowego oświetlenia, żeby dokładnie zająć się ranami kobiety. Jego szef - Wyatt, kazał mu się dobrze nią zaopiekować, więc w budynku, który pieszczotliwie nazywali szpitalem dał Amelii osobny pokój z dala od zgrai innych zbirów, którzy lizali tu swoje rany.
- Spokojnie. Wyatt zaniedługo przyjdzie. Jesteś bezpieczna.. - młody mężczyzna starał się swoim łagodnym tonem głosu uspokoić dziewczynę, gdy ta odzyskała po dwóch dniach przytomność. - Nie ruszaj się. Dałem ci leki przeciwbólowe, ale twoje żebra nie są w zbyt dobrym stanie. - powstrzymał jej wszelkie ruchy dłonią.
Amelia Lee