ODPOWIEDZ
52 lata 182 cm neurochirurg, neurochirurg dziecięcy
Awatar użytkownika

él nunca quiso irse y ahora se muere por volver

something about me
by dc: manul.m

3.
Rose Sherman

Mimo że kilka godzin wcześniej przeszedł wraz z zespołem oddział, teraz znów wolno szedł oświetlonymi jedynie częściowo, szerokimi korytarzami, zaglądając do nielicznych sal z pozostawianymi uchylonymi drzwiami; nie wszyscy chorzy spali już, chociaż dochodziło wpół do trzeciej — jeden nawet chciał zacząć wypytywać Halvorsena o ewentualną reoperację, ale ta nie wydawała się, a przede wszystkim nic w badaniach nie wskazywało, żeby musiała być koniecznie wykonana, więc uspakajając mężczyznę pomógł wrócić do łóżka zwracając mu uwagę na godzinę i sąsiada łóżko obok, któremu mogli przeszkadzać, mimo że wydawał się spać odwrócony do okna a oni mówili ciszej jak w dzień.

Proszę o tym nie myśleć, bo co się myśli, to się ściąga i proszę pamiętać, że sen to zdrowie. To podczas snu poprawia się jakość tworzących połączeń neuronowych, dlatego zapraszam – dokończył wskazując szeroko zatoczonym gestem na łóżko, na którym pomógł mężczyźnie się wreszcie położyć. I mogłoby się wydawać, że to w żartach, pogroził mężczyźnie gestem dłonią, ale z mimiki i rysów twarzy wyostrzonych przez słabe, mdłe odblaski światła wpadające jedynie przez wąską szczelinę w drzwiach, dawało się odczytywać wyraźnie, że nie żartował.

Podszedł pod swój gabinet i chwilę stał pod drzwiami wpatrując się w wyświetlaną na ekranie wiadomość, żeby nie zaglądając do środka, a co dopiero mówić o tym, żeby wszedł i położył się, przespał i przede wszystkim odpoczął, odwrócił i niespodziewanie zawrócił z powrotem skąd dopiero, co przyszedł. W drodze ewidentnie prowadzącej do wyjścia z oddziałów neurochirurgii i neurochirurgii dziecięcej, zatrzymał się jeszcze i zapukał krótko do dyżurki, do której wszedł nie czekając nawet na odpowiedź pielęgniarek rozprawiających o czymś i uśmiechając się w odpowiedzi na ich pytania, „co to też go o tej godzinie sprowadza” poprosił, żeby któraś z nich zajrzała za pół godziny do pacjenta, z którym rozmawiał chwilę wcześniej i jeśli nie będzie nadal spał, podała mu lekki środek nasenny.

Ledwie zamknął za sobą drzwi i zaraz po tamtej ich stronie rozlała się fala przyciszonych chichotów w większości młodych — dopiero co ukończyły studia — dziewczyn; wróciły do wcześniejszej dyskusji. Nie zamierzał jednak i nie miał w zwyczaju, nie było to w jego naturalnym zachowaniu i usposobieniu, żeby stać pod drzwiami wsłuchując się w to, o czym mówiły, chociaż znał lekarzy niejednokrotnie młodszych od siebie podsłuchujących namiętnie, co było obecnie tematem rozmów w dyżurkach nie jedynie na tym, ale i na innych oddziałach, z czym Halvorsen z taką samą namiętnością, jeśli nie bardziej gorącą, walczył. Nie lubił plotek i każda nowoprzyjmowana na oddział osoba — bez znaczenia czy salowa, czy pielęgniarka, lekarka albo lekarz, specjaliści czy rezydenci, bo zasada odnosiła się do wszystkich — dowiadywała się o tym w pierwszej kolejności; z powodu plotek można było wylecieć szybciej jak przez błąd, który popełniło się podczas wykonywania obowiązków, o ile ten nie zagrażał jakkolwiek życiu i zdrowiu pacjentów.

Wszedł na oddział transplantologii i zaraz skręcił w znanym kierunku; w lewo do końca a potem w odnogę korytarza i pierwsze drzwi znów z lewej strony, do których nie zapukał. Nacisnął na klamkę powoli i uchylił jak najciszej. Nie był pewien czy Rose nie położyła się i nie spała; napisała wiadomość, kiedy zaczynał operację. Skończyli przed drugą a on nie spojrzał na telefon dopóki nie skończył obchodzić neurochirurgii i... żałował — leżała na kanapie zawinięta w koc zaciskając dłoń na telefonie. Ściągnął brwi przyglądając się jej chwilę i już miał wyjść, ale zawahał się; nie chciał. Sam nie był pewien dlaczego, wszedł zamykając cicho drzwi i usiadł na podłodze obok kanapy. Nie odrywał od twarzy Rose wzroku nawet na chwilę, dopóki nie otworzyła powoli oczu — uśmiechnął się łagodnie i odgarnął kosmyki z jej czoła.

Napisałaś mniej więcej w momencie, kiedy wwierciliśmy się w kość skroniową – zaczął tak, jakby usprawiedliwiał się, dlaczego przyszedł tak późno, czy raczej... wcześnie.

knowledge is power
43 lat 170 cm trust me, i'm a doctor
Awatar użytkownika

People say you can't live without love but I think oxygen is more important.

something about me
by forget-me-not

02.
Anton Halvorsen

Dawno już nie miała tak spokojnej, leniwej nocy podczas dyżuru.

Siedziała w swoim gabinecie, przeglądając akta pacjentki. Gdzieś, wśród wyników badań, neuroobrazowania, wywiadu oraz opisu, musiał kryć się mankament, który dotąd przeoczyła wspólnie z zespołem, a który dałby im odpowiedź skąd problem. Jak mogą go rozwiązać. Ostre światło lampki przy biurku odbijało się od dołączonych zdjęć USG. Przyglądała się uważnie tętnicom szyjnym, kręcąc nosem, kiedy te okazały się być w niczym niezwykłe. Do bólu zwyczajne. Milczące i nie dające się wciągnąć w dyskusje.

Herbata, którą przyniosła w pękatym kubku z pokoju socjalnego już dawno zdążyła wystygnąć. Bębniła teraz paznokciami o ranty porcelanowego naczynia. W głowie wymieniała badania i odhaczała wszystkie te, które wykonano zeszłego dnia. Odpowiedzi nie przychodziły, a godziny upływały.

W pewnym momencie - z bezsilności, złości, chcąc się pożalić na brak jednoznacznych odpowiedzi, musiała sięgnąć po telefon, wystukując kontakt, który znała na pamięć i potrafiła wyrecytować bez zająknięcia. Wysłała krótkie zapytanie, medyczną formułę ze znakiem zapytania. W oczekiwaniu na odpowiedź, ruszyła się z miejsca. Przeszła się po gabinecie, ostatecznie z całym majdanem przenosząc na kanapę. Usiadła, sięgając po koc, którym otuliła się szczelnie. Noce były jeszcze chłodne, choć dnie w większości ciepłe oraz słoneczne. Przekartkowała kolejne strony, łapiąc te, które wyśliznęły się z teczki. Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem, z każdym kolejnym upływającym kwadransem, coraz niżej samej zjeżdżając na kanapie.

Sen zakradł się po cichu, niespodziewanie, niemalże tak samo bezszczelestnie, co Anton. Zasnęła, akta zsunęły się na posadzkę, a sama Rose podświadomie - błądząc gdzieś na granicy jawy oraz snu - zwinęła się w ciasny kłębek na kanapie okrywając szczelnie kocem. Tak, że nic nie miało prawa wystawać poza niego. Nie widział, aby wcześniej spała tak mocno skulona w pozycji embrionalnej. Drgające mięśnie mimiczne świadczyły o śnie, który najprawdopodobniej nie był przyjemny. Zanim jednak pomyślał, a następnie zdobył się na odwagę, aby ją dotknąć i uspokoić, leniwie uchyliła powieki. Spojrzała na niego zdezorientowana, mrużąc oczy i dmuchając w kosmyki, które wyrwały się z luźnego koka, teraz pojedynczymi pasmami opadając na jej czoło, a także zachodząc na oczy.

- Anton? Która jest godzina? - wymamrotała niewyraźnie, chowając jeszcze czubek nosa w ciepłym kocu oraz walcząc z pokusą pozostania pod nim. Fakt, że nadal tu był, a także próbował uratować jej fryzurę, podpowiadał jej, iż nigdzie nie doszło do żadnej tragedii.

Mogła więc bezkarnie przeciągnąć się na kanapie.

Delikatny ruch kocem sprawił, ze komórka, która leżała na jej kolanach, opadła miękko na dywan pod nogi mężczyzny. Cmoknęła, wędrując za aparatem spojrzeniem, a następnie zatrzymując go na jego dłoni, którą sięgnął po ifona.

Na te smukłe palce.

Perliste, wyblakłe ślady po bliznach.

-Operacja się udała? - zapytała, odnajdując jego oczy i po spojrzeniu mężczyzny szacując, ile jeszcze mogła pozwolić sobie na ten moment swobody wyrwany z szarej, szpitalnej codzienności. Przekrzywiła głowę ku lewemu ramieniu, odsuwając od siebie wspomnienia, które pchały się do głosu.

To było tak dawno temu.

Tyle się od tego czasu zmieniło.

- Chyba już wiem - wtrąciła, wskazując na akta, które pozbierał i na nowo poukładał w schludną teczkę pacjentki.

- Mógłbyś sprawdzić, czy nic nie uciska na nerw wzrokowy? Jutro, teraz pewnie już dawno smacznie śpi... Też powinieneś się zdrzemnąć. Pachniesz jeszcze dezynfekcją - mruknęła oskarżycielsko, wypominając mu jawnie i otwarcie, iż sam niedawno opuścił sale operacyjną i zamiast odpoczywać, włóczył się po sąsiednich oddziałach.

love is in the air
52 lata 182 cm neurochirurg, neurochirurg dziecięcy
Awatar użytkownika

él nunca quiso irse y ahora se muere por volver

something about me
by dc: manul.m

Rose Sherman

Przyglądał się jej chwilę stojąc przy uchylonych nieznacznie drzwiach wstrzymując oddech, jakby głośniejszy szelest mógł rzeczywiście obudzić Rose. Wahając się wciąż zastanawiał co zrobić — nie chciał jej obudzić nie będąc pewien czy jak dotąd miała spokojny, niemniej jak on, dyżur, czy przeciwnie i dopiero co wróciła, i padła wykończona na co mogłyby wskazywać porzucone obok kanapy zadrukowane jak się domyślał wynikami badań kartki. I przebiegło mu przez myśl, że cała ta scena była cholernie znajoma a to jak bardzo kuląc się, leżała szczelnie zakryta jedynie mogłoby potwierdzić jego podejrzenia.

Podejrzenia, że może jak kilka czy raczej już kilkanaście lat wcześniej, straciła w czasie jednej z wówczas swoich pierwszych operacji pacjenta zamykając się w gabinecie próbowała dociec i przede wszystkim sobie wyjaśnić, co poszło „nie tak” na czym złapał i nie przestawał powtarzać, że „to się zdarza” a ona tak naprawdę nie miała na to aż tak wielkiego — jak mogłoby się jej wydawać — wpływu, tak właśnie teraz zasnęła starając się znaleźć odpowiedź na powtarzające się znów i wciąż pytanie, jakby nie dopuszczała do siebie możliwości, że nie wszystko mogło iść zgodnie z jej planami? I jeśli było tak, jak zakładał tym bardziej nie chciał obudzić Rose, ale nie chciał też odchodzić. I kiedy wszedłszy do gabinetu, usiadł obok kanapy i zebrał rozrzucone po podłodze kartki medycznej dokumentacji pacjentki, która wbrew jego podejrzeniom żyła, wpatrzył się w twarz Rose z zaniepokojeniem, bo nie widział jej nigdy tak, jak w tym momencie niespokojnej, mimo że spała naprawdę głęboko. I w każdym mimowolnym skurczu ściągającym jej brwi i usta w wąską kreskę, zarysowującym mocniej zmarszczki na czole, których na co dzień nie było widać, ale i w całej jej pozycji z kolanami podciągniętymi pod samą brodę, z rękami przyciśniętymi do piersi, widział, że musiała wrócić wspomnieniem na Bliski Wschód, do misji, na którą wyjechała chociaż wszyscy odradzali jej ten wyjazd — z nim w pierwszej kolejności; nie dawał za wygraną do ostatnich chwil i jeszcze przed samym odlotem miał nadzieję odwieść od tego pomysłu ukochaną i najdroższą, jeśli nie liczyć córek, osobę jaką była odkąd pamiętał tak naprawdę, ale Rose nie dała za wygraną.

Przyglądał się jej z niepokojem, ale i rozrzewnieniem, rozczuleniem, jakie wywoływała w nim zawsze, szczególnie w chwili, w której pogrążona we śnie nie miała nawet pojęcia, że Anton wpatrywał się w jej twarz, w drżące powieki i długie, ciemne rzęsy rzucające wachlarzowaty cień na załamanie kości jarzmowej okrytej cienką warstwą musculi orbicularis oculi i jeszcze cieńszą skórą. W idealnie niemal prostą linię jej nosa. W jej pełne wargi z wyraźnie rysującym się Amorbåge, do którego dotykał łaskocząc kciukiem albo całując ją chcąc obudzić. I zaraz przemknęło mu przez myśl, żeby nachylić się i musnąć choćby czubkiem nosa, jeśli nie spragnionymi sprawdzić czy smakowały wciąż tak, jak kiedyś ustami to miejsce — jakby byli wciąż tamtą dwójką stawiających pierwsze kroki na wyjątkowo trudnej i pełnej wybojów ścieżce początkującymi adeptami medycyny.

Powstrzymał się ogromnym wysiłkiem sprzeciwiając krzykowi woli i z niewyobrażalnym trudem pozwolił sobie jedynie odgarnąć lśniącą poświatą opadające na jej czoło kosmyki, kiedy przebudziła się i zaraz wpatrzyła w twarz Antonowi. Niechętnie zerkając na zegarek, odpowiedział łagodnie ściszonym, miękkim, ale chrypliwym głosem:

Dwadzieścia po trzeciej. Dwadzieścia cztery – poprawił się znając Rose i wiedząc jaka była dokładna — precyzyjnie określała czas i miejsce zawsze odkąd pamiętał; był pewien, że niewiele mogło się zmienić w tej kwestii. I uśmiechając się przyglądał jak przekręciła a potem przeciągając jak kot nakryła się z powrotem kocem, żeby po dłuższej chwili wyjrzeć zza rogu uśmiechając się również i zaraz podążając spojrzeniem za swoim zjeżdżającym na podłogę telefonem, po który w tym samym momencie wyciągając ręce, wyprzedził Rose nie zamierzając go oddawać za szybko. W odpowiedzi jedynie skinął tym razem głową i przejeżdżając kciukiem po ekranie, który rozjarzywszy się pokazał jej zdjęcie z córką, nie spuszczał nawet na moment wzroku z uśmiechniętej coraz bledziej Sherman.

Mógłbym, ale nie wiem, nie wiem... Chyba powinienem zażądać zapłaty? No i jeszcze znaleźne – dodał potrząsając głową i nachylił się w jej stronę udając, że chce oddać Rose telefon wyciągnął w jej stronę gotów zabrać go z powrotem, kiedy najmniej się spodziewała drocząc się z nią. – No? Co proponowałabyś w zamian?

knowledge is power
43 lat 170 cm trust me, i'm a doctor
Awatar użytkownika

People say you can't live without love but I think oxygen is more important.

something about me
by forget-me-not

Anton Halvorsen

Ręce jej drżały. Miała wprawę w wkłuwaniu się w żyły, a jednak, kiedy przyszło jej podawać kroplówkę kilkuletniej, wygłodzonej chudzinie, traciła pewność siebie, ponieważ irracjonalnie obawiała się, że uszkodzi kruszynkę. Para dużych, paciorkowatych, ufnych oczu wpatrywała się w nią uważnie. Nie była pierwszym lekarzem, z którym miała do czynienia. Jej rodzice prawdopodobnie zginęli w skutek działań zbrojnych; nikt nie miał serca, aby wypędzać sieroty ze szpitala, mimo iż zaczynało brakować miejsc. Uśmiechnęła się do dziewczynki, a kiedy było już po wszystkim i z butli zaczęły skapywać kropelki leku, pogłaskała ją po wypłowiałych włoskach. Dla najmłodszych pacjentów starała się mieć zawsze pod ręką jakiś drobiazg, który mogłaby im podarować w roli talizmanu; przeważnie były to symboliczne upominki, które dostawała od najbliższych przed misją i sama traktowała je jako zapewnienie ochrony. W drobnych, maciupeńkich rączkach, zamknęła więc koralikową bransoletkę.

To nie była decyzja, która podlegała jakiejkolwiek dyskusji. Wysłuchała obaw - jego, jej dzieci, byłego męża, ale końcem końców i tak stawiła się na lotnisku, poprawiając mundur i legitymując się na bramkach, aby pracownicy przepuścili ją do wojskowego transportu. Musiała coś zrobić. Cokolwiek. Wyjechać, zmienić otoczenie. Odciąć się. Być może wychodziła na hipokrytkę, wielokrotnie wypominała w końcu Sebastianowi, jak bardzo i jak często narażał się na służbie zupełnie niepotrzebnie. Teraz sama gotowa była lecieć na Blisko Wschód. W przyszłości może także i Dalszy., Szczytnymi, słusznymi intencjami przykrywała własne, egoistyczne pobudki.

Zmuszona była uciekać już nie przed jednym, a przed dwoma mężczyznami.

Na nowo poukładać sobie wszystko w głowie. Rzucić się w wir pracy, który nie dałby jej żaden lokalny szpital. W każdym jak echo wracało do niej nazwisko Anthona. W kilku w kartotekach figurował Sherman.

Kilka dni później ta sama kruszynka krzyczała tak przeraźliwie, że czuła dreszcze na plecach. Odłamki miny-pułapki trafiły ją i kilku innych dzieciaków - kikut zwisał bezwładnie w miejscu prawej ręki. Dwójki nie udało się uratować, jeszcze inne dogorywało w sali obok. Musiała zagryźć zęby i przygotować dziewczynkę do zabiegu. Naciągnęła jedną z ostatnich czystych par rękawiczek na ręce. Brakowało jej komputera, który mógłby dozować znieczulenie oraz monitorować prace serca. Wydawała jakieś polecenia instrumentariuszce, lecz kiedy obróciła głowę, patrzyła się na nią nie kobieta, tylko skupiona oraz zatroskane spojrzenie Halvorsena.

Nie była w Strefie Gazy, tylko w Nowym Yorku.

Zasnęła nad aktami pacjentki, z telefonem w ręku i kubkiem gdzieś pod kanapą.

Odetchnęła, upewniwszy się, iż to prawda, a nie zakłamana jawa. Dyskretnie, wypuściła zatrzymane powietrze z płuc. Widziała pytania w oczach mężczyzny, udała jednak, że nic takiego nie zobaczyła. Umknęły jej. Rozwiały się za sprawą delikatnego uśmiechu, który odwzajemniła, kiedy męska dłoń musnęła jej skronie.

- Operacja się udała? - zapytała, zerkając na mężczyznę zza miękkiego, wygodnego koca. Godzina, którą podał, nie zachęcała do wypełzania spod materiału. Ponieważ telefon milczał, a Anton nie spieszy się, wręcz sam wygodniej oparł o kanapę, nie czuła presji czasu tak typowej dla szpitalnej codzienności.

Wręcz przeciwnie. W tej leniwej, spokojnej nocy, wracały wspomnienia tego, ile wspólnie przesiedzieli w pokoju rezydentów, jego gabinecie, wolnej izolatce...

Prychnęła, mrużąc oczy.

- Znaleźne? Za co? Tak właściwie to jak się tu znalazłeś, hm? Wszedłeś bez zaproszenia, a to podważa jakiekolwiek prawo do stawiania żądań - wytknęła mu gładko, bez zająknięcia, krzywiąc się jednak, kiedy wyciągając rękę po telefon, ten zabrał urządzenie sprzed jej nosa. Przewróciła teatralnie oczyma, dając mu wyłącznie ułamek sekund na napawanie się swoim rzekomym byciem górą.

- Och, bez obaw. Jeżeli nie masz wolnego grafiku, na pewno dogadam się z doktorem Bergmanem... - niespodziewanie, zmieniła strategię, wspominając o nowym chirurgu zatrudnionym przez szpital, który kradł Antonowi uznanie co niektórych pielęgniarek, a także wzbudzał nie małe zainteresowanie wśród rezydentów.

love is in the air
52 lata 182 cm neurochirurg, neurochirurg dziecięcy
Awatar użytkownika

él nunca quiso irse y ahora se muere por volver

something about me
by dc: manul.m

Rose Sherman

Nie chciał, cholernie nie chciał, żeby wyjeżdżała na tę bezsensowną, bezcelową misję, ale Sherman nie dawała przemówić sobie do rozsądku — uparła się i nic, kompletnie nic nie trafiało do niej, jakby nie słuchała ani tego, o co prosiły jej dzieci, co tłumaczył jej były mąż, a tym bardziej już, co mówił on. Nawet chwilami miał wrażenie, że każda jego prośba czy groźba, ale i przytaczane fakty, sprawdzane po kilkanaście razy by nie mogła zarzucić mu niewiedzy czy niedoinformowania, nakręcały Sherman bardziej jeszcze na ten wyjazd. I mimo że rozumiał, co mówiła, nie był w stanie pojąć — a przede wszystkim — pogodzić się z jej spojrzeniem na to wszystko, na co nie miała jak realnie wpłynąć, zwłaszcza tam na miejscu. Z jej przekonaniem, że jechała pomagać, bo w jego odczuciu jechała tam zaleczać skutki wojennych działań, które wychodził z założenia, że należało jak najszybciej zatrzymać bez wątpienia, bez zastanawiania się dłużej już i zakończyć ten niekończący się, trwający latami konflikt, o którym nie chciał wypowiadać się publicznie narażając na oskarżenia o niechęć w stosunku do tej jednej, konkretnej nacji — i to jedynie z powodu funkcji jaką sprawował, bo uważał, że jako ordynator swoje zdanie na ten temat i wiele podobnych, w których opowiedzenie się po jednej ze stron mogło okazać się kontrowersyjne, nie powinien zabierać stanowiska pozostając samym i pozostawiając szpital całkowicie neutralnym, bezstronnym miejscem. I nawet w czasie rozmów z dalszymi i bliższymi znajomymi czy przyjaciółmi, kiedy wypowiadał się o czymś, o czym opinia mogłaby niekorzystnie odbić się na miejscach, w których pracował i z którymi był związany w większości zobowiązaniami o charakterze zawodowym, nie przestawał zaznaczać, że „jest to jego osobista opinia, Antona Halvorsena, a nie ordynatora czy profesora akademickiego, neurochirurga”.

Upór Rose doprowadzał go do rozstroju, do stanu uczuciowo-emocjonalnego, w którym nie przebierał w słowach próbując wpłynąć na kobietę przyznając wprost już, że nie chce, żeby się narażała, bo jest dla niego ważna, naprawdę ważna; chociaż z czasem zaczął nabierać podejrzeń, że może z tego powodu również zdecydowała się wyjechać chcąc odciąć od wszystkiego, od wszystkich a zwłaszcza od niego? Nie drążył i nie dopytywał bojąc dowiedzieć się, że jego podejrzenie mogłoby być trafnym — nie chciał i naprawdę bał się, usłyszeć i to od niej, że jest powodem jej ucieczki takiej, jak tamta, kilka lat wcześniej, która ostatecznie zakończyła się nieplanowaną ciążą i pospiesznie zawartym z jej powodu małżeństwem z Shermanem. Tak samo, jak bał się stanąć twarzą w twarz z sobą i myślą, że może jego powołanie nie było prawdziwym, skoro nie pomyślał nawet o tym, żeby polecieć na tą, ale na żadną w ogóle misję wojskową pomagać w większości cywilom, których wojna dotykała najbardziej i jedynie w rzeczywistości, bo to oni cierpieli dzień w dzień z powodu ostrzałów i nalotów, bombardowań, z powodu skutków tych wszystkich działań przynoszących jedynie śmierć i zniszczenie.

Potrząsnął głową — nie chciał o tym myśleć, bo miał dość zmartwień, które nie dawały mu odpocząć, odetchnąć na chwilę nawet swobodnie. Sherman była na wyciągnięcie ręki, którą gładził jej czoło odgarniając opadające nań wciąż kosmyki włosów. Była tutaj i nie musiał więcej już bać się o nią, o jej bezpieczeństwo fizyczne, bo psychicznie i emocjonalnie widział przecież, że wciąż przeżywała to wszystko na nowo, o jej — i w pewien sposób również swoje — życie. Była obok i nie musiał się zastanawiać dłużej już, czy była cała i czy była w ogóle tak, jak zastanawiał się teraz za każdym razem ilekroć myślał o Melanie; jakby los postanowił zadrwić boleśnie z niego i oddając Rose, zdecydował się zabrać jego córkę.

Co? Tak, tak. Udała się. Udała. – Zapytał zdradzając się z rozkojarzeniem, które nie był pewien skąd dopadło go tak niespodziewanie i zaraz odpowiedział nie chcąc niepotrzebnie zwracać jej uwagi na to — miał nadzieję, że jedynie chwilowo obezwładniającą przed wszystkim jego myśli obawę o córkę — rozproszenie. Tylko, że to nie trwało tak naprawdę nigdy chwilę i sam czuł już, że poważnieje. Skinął w odpowiedzi jedynie głową oddając Sherman telefon i odsuwając się zacisnął powieki, pod którymi nie przestawał widzieć jej zdjęcia z córką — gdzie była Melanie? Czy była?

Musiała być, nawet gdyby już nie żyła — jej ciało... Nie! Nie myśl o tym!

Niewiele zmieniło się odnośnie twoich upodobań – zaczął niespodziewanie; jego głos nie brzmiał tak, jak wcześniej i wydawał się wyjątkowo oschły, nie wiedzieć, dlaczego kąśliwy. – Niech cię nie zmyli nazwisko. On nie jest Szwedem – dodał i wskazując na leżącą na podłodze teczkę, zapytał:

To o tę pacjentkę chodzi? Podejdę do niej zaraz z rana po obchodzie. O której tutaj jest? – Zapytał wpatrując się w teczkę; musiała wiedzieć, że myślami nie był tutaj — nie było Antona obok, chociaż mogła dotknąć do jego zmęczonej twarzy.

knowledge is power
43 lat 170 cm trust me, i'm a doctor
Awatar użytkownika

People say you can't live without love but I think oxygen is more important.

something about me
by forget-me-not

Anton Halvorsen

Jego komentarz był jak wiadro nieprzyjemnie zimnej wody. Rose skrzywiła się, posyłając mu spojrzenie zza koca. Wyjątkowo nie powstrzymała się przed przewróceniem oczyma, podobnie jak on nie ugryzł się w język mówiąc o te kilka słów za dużo, do których choć się nie odniosła, usłyszała je głośno oraz wyraźnie. Była zdecydowanie bardziej delikatna w każdym pstryczku w nos, choć najwyraźniej niepotrzebnie.

- Moje upodobania mają się całkiem nieźle. Absolutnie nie zmieniłam zdania co do gorzkiej czekolady. Musisz się z tym pogodzić - odbiła zręcznie piłeczkę, choć coraz mniej podobał się jej kierunek, w którym popchnął niewinne przekomarzania się Anton. Nie uważała, że w czymkolwiek uraziła jego dumą, nawet, jeżeli ten miał zapędy terytorialne i lubił uchodzić za koguta w tym szpitalnym kurniku.

O ile to wciąż był to on. Bywały momenty, kiedy go zwyczajnie nie poznawała. Kiedy zachowywał się tak, jakby patrzyła na jego złego brata bliźniaka i choć ostatnie wydarzenia były zrozumiałe, ta irracjonalność w chwilach, kiedy nikt go nie prowokował, niekoniecznie.

Spojrzała tak, jak on, na leżącą na podłodze, otwartą teczkę i pokręciła głową. Kosmyki, które tak uparcie odgarniał sprzed jej oczu, na nowo opadły kurtyną.

- Jesteś tego pewien? - mruknęła w odpowiedzi, czym absolutnie nie przebiła się do uwagi Antona. Mogła teraz najwyraźniej rzucić cytat z losowego filmu, bądź książki, a ten gotów byłby jej przytaknąć, z góry przyznając racje i nie widząc w swojej automatycznej odpowiedzi nic zaskakująco. Nie pasującego.

Odsunęła się, co także nie spotkało się z protestem ze strony mężczyzny, choć jego dłoń wciąż była otwarta i wydawała się sięgać do jej włosów, w które zatapiał palce, przeczesując te niesforne kosmyki, które uwolniły się, kiedy wtulając głowę w poduszkę, musiała zsunąć gumkę trzymającą luźny splot. Zapaliła się jej ostrzegawcza lampka, mimo to brnęła w obłudę dalej, ciekawa, jak szybko ten zorientuje się, że oboje już dawno się rozmijają, a Anton wyłącznie odpowiada losowo, domyślając się konteksty oraz zgadując, co w sztampowej konwersacji w ich scenerii zostałoby teraz powiedziane.

- Od każdej. Lezy na sali obserwacyjnej, chwila utrata wzroku ogranicza jej mobilność. W ogóle spojrzałeś na te akta, czy zgodziłeś się w ciemno i nawet, gdybym podłożyła tam wydruk przepisu z książki kulinarnej, wziąłbyś mówiąc, że jutro będzie zrobione? - zamaszystym gestem, zrzuciła z siebie koc, godząc się z tym, co od dawna było nieuniknione. Opuściła wygodne, bezpieczny kokon, kiedy nagle, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przestał być postrzegany jak ostoja. Usiadła, przez cały ten czas oglądając się na mężczyznę.

- Chcesz mi o czymś powiedzieć? - rzuciła w eter, w pierwszej chwili nawet dając mu nadzieję, że być może te słowa nie były kierowane do niego i nie musiał na nie odpowiadać. Nic bardziej mylnego. Kiedy w końcu podniósł wzrok i uchwycił jej spojrzenie, najprawdopodobniej szybko uzmysłowi sobie, że Rose wcale nie patrzyła tam, gdzie on, czyli na pustą, białą ścianę, a przez cały ten czas wbijała oczy w jego pustą skorupę, cierpliwie czekając aż chociaż jedną nogą wróci do ciała i da jej należytą uwagę.

- Grosik za Twoje myśli. O czym tak rozmyślasz?

Bądź o kim?

Bez słowa poklepała miejsce na kanapie obok siebie. Mógł usiąść, ale na koc nie miał co liczyć. Przez swoje gburowate odzywki, nie zasłużył, aby okazała mu więcej serca i dobroci, niż sama dzisiaj dostała.

love is in the air
52 lata 182 cm neurochirurg, neurochirurg dziecięcy
Awatar użytkownika

él nunca quiso irse y ahora se muere por volver

something about me
by dc: manul.m

Rose Sherman

Sam nie wiedział, dlaczego odezwał się do niej w ten sposób. I kiedy dotarł do Antona właściwy sens jego własnych słów, które wyrzucił z siebie zupełnie bezmyślnie i nie zastanawiając się kompletnie, co mogła pomyśleć, co mogła poczuć Rose, najchętniej zapadłby się pod ziemię; czuł jak wstyd zaczyna palić go coraz mocniej wylewając się czerwieniejącym coraz mocniej rumieńcem na twarz od szyi. Pocieszał się myślą, że w ciemności rozpraszanej mdłym odbiciem światła ulicznych latarni wpadającym przez okna, do jednego z których siedział odwrócony tyłem, nie mogła go dostrzec i zdemaskować choćby w niewielkiej części jego myśli w tym momencie skupiające się już tylko i wyłącznie na niej — przynajmniej na chwilę — jak tych kilka albo kilkanaście lat wcześniej, kiedy nie odstępował od Rose nawet na krok. Nawet wtedy, kiedy miał już rodzinę, żonę i córkę.

I chociaż w pierwszym odruchu nie chciał na nią spojrzeć; wolał nie patrzeć na Rose, bo doskonale wiedział, że przecież znała go na tyle dobrze, że mogła bez większego trudu — pamiętał, że tak było jeszcze zanim wyjechała na tę cholerną misję, ale czy wciąż tak pozostało, nie miał pewności, bo odnosił wrażenie, że wróciła z Bliskiego Wschodu inna — wyczytać z jego spojrzenia wszystko to, o czym myślał. Nie chciał, żeby tym razem spoglądając mu w oczy, zobaczyła tak naprawdę pustkę, bo chociaż obawiał się przez chwilę, że może rozpoznać w czerwieni rozlewającej się po jego twarz zawstydzenie, nie pozostało po tym strachu nic tak, jak nie było nic czym mógłby wytłumaczyć swoją chamską i będącą nie na miejscu uwagę. Bo odpłynął znów, wyjątkowo szybko odrywając od jej osoby swoje myśli, w których rozpanoszyła się na powrót Melanie czy raczej to, co mogło i co przede wszystkim powinno po niej pozostać.

Tak. Oczywiście, że tak – odpowiedział pewnie i nie kryjąc zdziwienia tym, że odsunęła się od niego, kiedy wyciągając znów w jej stronę rękę, nie poczuł pod dłonią miękkości jej włosów. Dopiero teraz odwrócił głowę w jej stronę i marszcząc czoło, jakby dziwił się chyba przede wszystkim własnemu zdziwieniu a w dalszej kolejności jej reakcji, wpatrzył się Rose w twarz. – Tak. Wiem – zaczął z naciskiem pozwalając łagodnieć powoli głosowi z każdym wypowiadanym słowem

Chodziło mi o obchód u cie... Tutaj na transplantologii. O której jest obchód, bo nie chciałbym wejść akurat w momencie, kiedy będziecie u niej całym zespołem, z ordynatorem na dodatek. U mnie zazwyczaj jest między wpół do dziewiątej a wpół do dziesiątej – dodał nie przestając błądzić spojrzeniem po jej twarzy; tak świetnie znanej, znanej na pamięć, i jednocześnie odkąd wróciła z misji — tak przerażająco obcej.

Rose... – Mogła dosłyszeć zawahanie w sposobie w jaki wymówił — wciąż z czułością, ale i mieszaniną emocji i uczuć, których dotychczas nie słyszała w jego głosie — jej imię, żeby w chwili, w której zapytała „czy chciałby jej powiedzieć o czymś” zauważyć jak odwrócił się od niej potrząsając głową przecząco i przymykając drżące powieki, które zaraz zacisnął jednocześnie zagryzając mocno szczęki; jakby nie był w stanie znieść jej wzroku na sobie. I nie przestając poruszać od czasu do czasu głową przez przedłużającą się chwilę głęboko oddychał łapiąc powietrze z głośnym świstem i kiedy zatrzymywał je dłużej jak normalnie, mogła odnieść wrażenie, że nie wypuszczał go w ogóle.

Otworzył wolno oczy i chociaż pomyślał w pierwszym odruchu, żeby usiąść obok Rose, zawahał się i został tam gdzie siedział od dłuższego czasu — odkąd przyszedł — na podłodze; przysunął się bliżej jedynie i ściągając brwi, czoło oparł o jej kolano.

Co jeśli – przerwał; chyba bał się powiedzieć to głośno, ale ostatecznie uznał, że może powinien? Że może dzięki temu chociaż na moment zapomni o tym i przestanie czuć to wszystko, czego nie był w stanie opisać nie wiedząc jakich słów użyć, żeby jak najlepiej oddać to, co działo się w jego głowie od ponad sześciu miesięcy. – Co jeśli ona nie żyje? – Wyrzucił z siebie i zaciskając z powrotem mocno oczy, wtulił twarz w nogi Rose obejmując ją w talii wyciągniętymi w jej stronę rękami, które wspierał o kanapę, żeby nie zauważyła, że... Trzęsły się tak, jak on cały trząsł się w środku.

knowledge is power
43 lat 170 cm trust me, i'm a doctor
Awatar użytkownika

People say you can't live without love but I think oxygen is more important.

something about me
by forget-me-not

Anton Halvorsen

Spojrzała na niego uważnie. Jej wzrok, zdawał się prześwietlać Antona na wylot. Minęło tyle długich lat, dla niej całe wieki, a jednak w niektórych sprawach tak naprawdę niewiele się zmieniło. Wciąż miała łatwość w dostrzeganiu subtelnych zmian w jego obliczu, wyłapywania sygnałów, które wysyłał światu i tylko ci, których dopuścił do siebie, potrafili je dostrzec.

Żyła nadzieją, iż jej wyjazd niewiele zmienił. Nie w ich wzajemnej relacji. Nie było jej tu, na miejscu, kiedy zaginęła jego córka. O sprawie dowiedziała się, kiedy ta była już w toku. Mimo to, bez względu na porę oraz okoliczności, zawsze była gotowa, aby wysłuchać go oraz wesprzeć. Ich drogi już dawno rozeszły się w przeciwnej kierunki. Nie przeszkadzało jej to jednak zachować sympatie do Halvorsena. Obawiała się, czy po tym wszystkim, co łączyło ich niegdyś, będą w stanie swobodnie rozmawiać, a także razem pracować. Okazało się to zaskakująco łatwe. Wręcz naturalne. Jakby od początku pisane było im to w taki, a nie w inny sposób. Był przy niej, kiedy wyszła z rozprawy rozwodowej. Ona była przy nim, gdy wszedł do mieszkania z teczką podpisanych dokumentów przez prawników reprezentujących jego i jego już byłą żonę. Choć nie rzucił się w wir wydarzeń i nie wyjechał z nią na Bliższy Wschód, wciąż był tym Antonem, z którego potrafiła czytać, jak z otwartej księgi.

Ona również była tą samą Rose. Być może skorupa oraz pancerz wokół niej stwardniały, nie zmieniło się jednak wnętrze.

Kąciki jej ust drgnęły, nie przerwała mu jednak, kiedy zaczął mówić. Pozwoliła słowom płynąć, nie skomentowała tę nagłą zmianę oraz emocje, które dostrzegła w jego odbiciu. Zreflektował się, uznała, że tyle wystarczyło.

- Najlepiej po dziesiątej, ale przed czternastą. Mam jutro dyżur, mogę Ci towarzyszyć i przedstawić pacjentce - zaproponowała, ale sprawie, która ściągnęła Antona do jej pokoju lekarskiego nie poświęciła przesadnie więcej uwagi. Odsunęła od siebie akta, robiąc miejsce dla neurochirurga. Jej gest był zachęcający, ale ne rozkazujący. Wiedział, że umiała postawić na swoim i gdyby zapragnęła, aby usiadł obok niej na kanapie, nie przedstawiłaby mu żadnych alternatyw.

Przekrzywiła głowę, kiedy ten się poruszył i przysunął, ale nie wstał z podłogi. Spojrzenie, które w nim utkwiła, było intensywne, ale nie prowokacyjne. Zdecydowanie obejmowało go łagodnie, niczym ledwo muśnięcie. Być może zauważył, jak lekko drgnęła, kiedy wypowiedział jej imię z czułością. Rozsmakowując się brzmieniem kilku liter w swoich ustach. Dawno nikt - zwłaszcza on - nie zwracał się do niej w tak bezpośrednim i nie pozostawiającym złudzeń sposobie. Zagryzła od środka policzki, stopując gonitwę myśli. Miała do niego słabość.

On sam w sobie był jej słabością.

I choć nie miała już lat dwudziestu paru, nie była jego rezydentką, a on nie miał miały dzieci, a także niedawno poślubionej małżonki, trzymała wybujałą wyobraźnie na wodzy.

Mieli swoją szansę. Teraz pozostały już po niej wyłącznie wspomnienia oraz przyjaźń. Bezpieczna przystań, którą nie chciała wzburzać gwałtownymi emocjami, czy nagłymi porywami serca.

Położyła dłoń na jego głowie. Zatopiła w jego krótkich włosach palce, przeczesując je długimi, posuwistymi i uspokajającymi ruchami.

- Wiedziałbyś o tym. Czułbyś to - odparła, nie przestając głaskać jego włosów. Słyszał, jak głośno bije jej serce, jak jej żebra rozszerzają się oraz zwężając w różnych oddechach. Zagarnęła go całego do siebie, utuliła bezinteresownie, pozwalając, aby podzielił się swoimi największymi oraz najgorszymi demonami. Wyznał, przez co od dawna nie sypiał spokojnie, co go dręczy i zaprząta myśli.

- Nie ma na to logicznego wytłumaczenia, ani racjonalnego argumentowanie, ale takie rzeczy się wie oraz czuje. Czujesz to, Anton? Wiesz, że nie żyje? - zapytała wprost, wychwytując jego spojrzenie, kiedy odgarnąwszy na bok włosy, mogła spojrzeć w jego oczy o ile nadal nie zaciskał kurczowo powiek.

love is in the air
52 lata 182 cm neurochirurg, neurochirurg dziecięcy
Awatar użytkownika

él nunca quiso irse y ahora se muere por volver

something about me
by dc: manul.m

Rose Sherman

Była w jego życiu od tak dawna, że nie wyobrażał sobie, że może dojść do takich chwil, jak ostatnio chociażby podczas tego pieprzonego wyjazdu na misję, której bał się również z tego powodu... Przecież mogłaby nie wrócić z niej; nie wrócić żywa, bo tego, że wróciła „cała i zdrowa” nie pomyślał nawet na chwilę, żeby powiedzieć głośno i mimo że nie wiedział dokładnie do czego doszło — dochodziło — tam na Bliskim Wschodzie, domyślał się co musiała widzieć, co musiała przeżyć i mimo wściekłości, że narażała się zupełnie niepotrzebnie, w pewien sposób był pełen najszczerszego podziwu, że zdecydowała się a co ważniejsze, że dała radę z wszystkim, chociaż cena jaką musiała zapłacić, był pewien, że przekraczała wartość tego wszystkiego przynajmniej kilka razy. Bał się, bo mógłby stracić Rose bezpowrotnie, gdyby dosięgnęły doń pociski w czasie powtarzających się nalotów w najmniej spodziewanych chwilach, o różnych porach dnia a przede wszystkim nocy wystrzeliwane przez wroga, aby przynieść jedynie śmierć. I bał się tego, jak cholernie nie poradziłby sobie z jej stratą, bo chociaż nie przyznawał się do tego przed samym sobą — obawiając się jak by ocenił, jak musiałby ocenić własne uczucia a co gorsze sumienie nie mające przyzwoitości ilekroć myślał w ten sposób — jej strata by go ostatecznie załamała o wiele bardziej jak zniknięcie Melanie. I już ta świadomość bolała Antona a jednocześnie nie widział w niej nic, kompletnie nic, czego nie dawałoby się zrozumieć.

Kochał Rose... Sam nie był pewien od jak dawna — odkąd wpadł na nią w domu, kiedy był u jej brata a swojego najlepszego przyjaciela? Ale przecież wówczas była tak naprawdę dzieckiem, więc może kiedy pojawiła się na uroczystym wręczeniu dyplomów na zakończenie szkoły średniej? Nie pamiętał — ale miał wrażenie, że była w jego życiu właściwie zawsze. Zawsze obok; o krok za nim jednak nie dalej jak krok, żeby nie przestawał czuć jej gorącego oddechu na szyi — tak, jak teraz, w tym momencie, kiedy nachylając się nad jego ogromnym, przytłaczającym ciężarem mięśni rozluźniających się powoli, ciałem opartym o jej kolana napierając nań tym mocniej, im wyżej podciągała go pozwalając wtulić się mu w siebie. Podciągnął się wyżej i oparł o pierś, w której mocno biło jej serce, i z którego głośno wybijanym rytmem starał się zrównać swój oddech; ciężki i urywany tak, że bardziej dławił niż był życiodajnym. Pozwolił jej wziąć w dłonie, w których wnętrze ciepłe i miękkie, otulające delikatnie wtulił twarz i kiedy podniosła na wysokość swojej, zawahał się nie przestając zaciskać powiek.

Nie, tylko że ja... Rosie nic nie czuję. Nic. Ani czy żyje, ani czy... Umarła. Tak, jakby nie było jej nigdy – i dopiero mówiąc to wszystko, co musiała widzieć, że nie przychodziło Antonowi łatwo, otworzył wreszcie oczy i wpatrzył się w jej — stalowo błękitne i jarzące w ciemnościach jak dwie wielkie gwiazdy — nabierając głębiej powietrze, które ze świstem zaczynało uciekać przez zaciśnięte coraz mocniej zęby, kiedy starał się zapanować nad tymi wszystkimi emocjami i ostatecznie nie dając rady, poczuł jak łzy spływają mu po policzkach spływają. Zacisnął z powrotem powieki i wtulając w jej szyję twarz, objął ją mocno przyciągając do siebie; sypał się tak, jak wtedy na komisariacie, ale tutaj mógł, bo miał pewność, że nikt tak naprawdę nie będzie go oceniał. I łapiąc z trudem oddech, który rozbijał się o jej obojczyk wraz z każdym wypowiadanym szeptem drżącym i drażniącym jakby był łykiem żrącej, półpłynnej substancji oblepiającej mu usta, słowem.

To wszystko... To moja wina. To moja wina, Rosie – Nie wiedziała, że to, co mówił było prawdą. I nie widziała go w takim stanie nigdy wcześniej jeszcze.

knowledge is power
43 lat 170 cm trust me, i'm a doctor
Awatar użytkownika

People say you can't live without love but I think oxygen is more important.

something about me
by forget-me-not

Anton Halvorsen

Tej decyzji nikt i nic nie byłoby w stanie zmienić; pojechałaby na tę - a także kolejną - misję tak, czy inaczej. Bez względu na potoki słów, jakimi zalewały ją dzieci. Na przekór Sebastianowi, który wystawał pod ich jej domem, nerwowo drepcząc ścieżkę na ganku. Nie zważając na prośby, groźby, na spojrzenia, którym odprowadzał ją Anton, gdy jechali środkiem nocy przez praktycznie już puste miasto. Nerwowo miętosiła w dłoniach wojskową kurtkę, spod której wystawał polowy mundur oraz naszywka organizacji. Czekała, aż coś powie. Aż wyrzuci to co tłamsił z siebie, nawrzeszczy na nią, oskarży o brak rozumu i wyobraźni, być może zatrzyma się, aby w konsekwencji zawrócić z piskiem opon oraz odjechać, dając jej dobitnie do zrozumienia, iż nigdzie ja nie puści.

Nie pozwoli zostawić siebie, rodziny, szpitala, kariery, którą robiła w NYC dla kilku miesięcy empatycznego altruizmu.

Od zawsze bywała niezdrowo uparta. Nie należała nigdy do osób, które płyną z prądem, bądź łatwo odstępują, zmieniają zdania, miotają się we własnych poglądach. Przyjmowania zdanie innych, akceptowała i szanowała zupełnie odmienny od jej punkt widzenia. Bywały argumenty, z którymi się zgadzała, mimo to zazwyczaj trwała przy swoim. I kiedy już raz sobie coś postanowiła, nie odpuszczała. Choćby siły piekielne czy inne czorty próbowały ją od tego odciągnąć.

Wywalczyła sobie miejsce na rezydenturze. Nie miała lekarskich korzeni, ani przetarte, utartej ścieżki. Kroczyła własną, okupioną setkami nieprzespanych godzin, wyklęczanych nad podręcznikami. Chodziła krok w krok za lekarzami, prosząc o możliwość obserwowania. Przyglądania się ich pracy. Jakie było jej zdziwienie, kiedy jednym z lekarzy prowadzących na pierwszym obchodzie jej roku rezydentury z chirurgi okazał się Anton. Mężczyzna, który mimo upływu lat, nadal miał ten drapieżny uśmiech oraz błysk w oku. Przez moment, poczuła się jak zauroczona nastolatka, nim jednak dostrzegł rumieniec na jej twarzy, zarzucił ją kartami pacjentów i opisem przypadków.

O tym, że wciąż pamięta do jakiej piosenki tańczyli wolnego na jej balu maturalnym szepnął przelotem w szatni po dyżurze.

Nuciła ją w głowie, kiedy w pośpiechu, nerwowo zerkając na peiger, zsuwał z jej ramion materiał, domagając się dostępu do każdego, najmniejszego skrawka bladej, miejscami pokrytej piegami skóry.

Teraz także pojedyncze słowa wracały do niej, towarzysząc posuwistym oraz pieszczotliwym ruchom. Był roztrzęsiony. Na skraju. Nie zaprotestowała, kiedy zamknął ją w niedźwiedzim uścisku. Nie drgnęła, gdy wtulił w jej obojczyk nos, chłonąc znajome zapach oraz bicie serca. Pozwoliła, aby przydługie kosmyki prześlizgnęły się pomiędzy jej palcami, a kiedy opadły, zaczęła kreślić na jego plecach esy i floresy. Losowe sylaby, znaki, które same wychodziły spod jej palców. Nie miały większego znaczenia, nic nie zapowiadały, nie były symbolem, czy też ukrytą treścią.

Dawała mu zwyczajnie całą sobą znak, iż jest tutaj. Obok. Tak blisko, jak tylko mogła.
Jak tylko chciał ją mieć oraz czuć.

Nie skomentowała jego słów. Nie odpowiedziała cięta ripostą, czy też przemyślaną kontrą. Pozwoliła, aby wybrzmiały, po czym spotkały się z pełnym zrozumienia, nawet, jeżeli nie miały dla niej na ten moment sensu. Nie wiedziała, za co się obwiniał. Za co czuł się odpowiedzialny. Co tak naprawdę zżerało go od środka, co wydarzyło się tej nocy, kiedy zaginęła Melody.
Dotknęła do jego twarzy. Pozwoliła, aby oparł o nią swój szorstki polik, trącił nosem wnętrze. Jej oddech muskał jego profil. Faktycznie. Ich serca biły do wspólnego taktu, nabierała co do tego pewności im dłużej wpatrywała się w jego oczy.

- Mów sobie, co chcesz, ale ja wiem, że nie jesteś potworem - odparła z całą pewnością siebie, a jej palce mocniej zacisnęły się na jego kości policzkowej, paznokciami boleśniej hacząc o jarzmową, co by wytrącić go z koszmaru, w którym sam się pogrążał.

zt
love is in the air
ODPOWIEDZ