Mimo że kilka godzin wcześniej przeszedł wraz z zespołem oddział, teraz znów wolno szedł oświetlonymi jedynie częściowo, szerokimi korytarzami, zaglądając do nielicznych sal z pozostawianymi uchylonymi drzwiami; nie wszyscy chorzy spali już, chociaż dochodziło wpół do trzeciej — jeden nawet chciał zacząć wypytywać Halvorsena o ewentualną reoperację, ale ta nie wydawała się, a przede wszystkim nic w badaniach nie wskazywało, żeby musiała być koniecznie wykonana, więc uspakajając mężczyznę pomógł wrócić do łóżka zwracając mu uwagę na godzinę i sąsiada łóżko obok, któremu mogli przeszkadzać, mimo że wydawał się spać odwrócony do okna a oni mówili ciszej jak w dzień.
– Proszę o tym nie myśleć, bo co się myśli, to się ściąga i proszę pamiętać, że sen to zdrowie. To podczas snu poprawia się jakość tworzących połączeń neuronowych, dlatego zapraszam – dokończył wskazując szeroko zatoczonym gestem na łóżko, na którym pomógł mężczyźnie się wreszcie położyć. I mogłoby się wydawać, że to w żartach, pogroził mężczyźnie gestem dłonią, ale z mimiki i rysów twarzy wyostrzonych przez słabe, mdłe odblaski światła wpadające jedynie przez wąską szczelinę w drzwiach, dawało się odczytywać wyraźnie, że nie żartował.
Podszedł pod swój gabinet i chwilę stał pod drzwiami wpatrując się w wyświetlaną na ekranie wiadomość, żeby nie zaglądając do środka, a co dopiero mówić o tym, żeby wszedł i położył się, przespał i przede wszystkim odpoczął, odwrócił i niespodziewanie zawrócił z powrotem skąd dopiero, co przyszedł. W drodze ewidentnie prowadzącej do wyjścia z oddziałów neurochirurgii i neurochirurgii dziecięcej, zatrzymał się jeszcze i zapukał krótko do dyżurki, do której wszedł nie czekając nawet na odpowiedź pielęgniarek rozprawiających o czymś i uśmiechając się w odpowiedzi na ich pytania, „co to też go o tej godzinie sprowadza” poprosił, żeby któraś z nich zajrzała za pół godziny do pacjenta, z którym rozmawiał chwilę wcześniej i jeśli nie będzie nadal spał, podała mu lekki środek nasenny.
Ledwie zamknął za sobą drzwi i zaraz po tamtej ich stronie rozlała się fala przyciszonych chichotów w większości młodych — dopiero co ukończyły studia — dziewczyn; wróciły do wcześniejszej dyskusji. Nie zamierzał jednak i nie miał w zwyczaju, nie było to w jego naturalnym zachowaniu i usposobieniu, żeby stać pod drzwiami wsłuchując się w to, o czym mówiły, chociaż znał lekarzy niejednokrotnie młodszych od siebie podsłuchujących namiętnie, co było obecnie tematem rozmów w dyżurkach nie jedynie na tym, ale i na innych oddziałach, z czym Halvorsen z taką samą namiętnością, jeśli nie bardziej gorącą, walczył. Nie lubił plotek i każda nowoprzyjmowana na oddział osoba — bez znaczenia czy salowa, czy pielęgniarka, lekarka albo lekarz, specjaliści czy rezydenci, bo zasada odnosiła się do wszystkich — dowiadywała się o tym w pierwszej kolejności; z powodu plotek można było wylecieć szybciej jak przez błąd, który popełniło się podczas wykonywania obowiązków, o ile ten nie zagrażał jakkolwiek życiu i zdrowiu pacjentów.
Wszedł na oddział transplantologii i zaraz skręcił w znanym kierunku; w lewo do końca a potem w odnogę korytarza i pierwsze drzwi znów z lewej strony, do których nie zapukał. Nacisnął na klamkę powoli i uchylił jak najciszej. Nie był pewien czy Rose nie położyła się i nie spała; napisała wiadomość, kiedy zaczynał operację. Skończyli przed drugą a on nie spojrzał na telefon dopóki nie skończył obchodzić neurochirurgii i... żałował — leżała na kanapie zawinięta w koc zaciskając dłoń na telefonie. Ściągnął brwi przyglądając się jej chwilę i już miał wyjść, ale zawahał się; nie chciał. Sam nie był pewien dlaczego, wszedł zamykając cicho drzwi i usiadł na podłodze obok kanapy. Nie odrywał od twarzy Rose wzroku nawet na chwilę, dopóki nie otworzyła powoli oczu — uśmiechnął się łagodnie i odgarnął kosmyki z jej czoła.
– Napisałaś mniej więcej w momencie, kiedy wwierciliśmy się w kość skroniową – zaczął tak, jakby usprawiedliwiał się, dlaczego przyszedł tak późno, czy raczej... wcześnie.