Alessandro (Sandy) CorteseDamiano David
informacje o postaci
1 lipca 1999, Mediolan
manhattan
singiel
panseksualny
they / them (w polskiej narracji zamiennie żeńskie i męskie) / babygirl
aktor teatralny
kilka kameralnych teatrów
niepełne wyższe
$$$
prywatne
I WANNA BE WHERE THE PEOPLE ARE
manhattan
singiel
panseksualny
they / them (w polskiej narracji zamiennie żeńskie i męskie) / babygirl
aktor teatralny
kilka kameralnych teatrów
niepełne wyższe
$$$
prywatne
I WANNA BE WHERE THE PEOPLE ARE
freeform
an empty shell i used to be
the shadow of my life was hangin' over me
Mama powtarza, że urodził się, by grać.
Na scenie: dobrane przez reżysera role, najczęściej drugoplanowe (To wszystko przez te długie włosy…), choć z wieloma kwestiami (Naprawdę, głos masz świetny, TYLKO TE WŁOSY…). Czasem występuje przed publiką (Tu masz spinki, tylko nie pogub!), czasem śpiewa z offu, zza prowizorycznej kurtyny, siedząc na plastikowym krześle gdzieś między szafką, która robi im za garderobę, a kartonami pełnymi rekwizytów.
W życiu: głównie przed ojcem, którego ręka jest ciężka, język ostry, a słowa zapisują się w młodym umyśle wielkimi literami. Zapamięta je do końca życia. Każdą obelgę, każde szarpnięcie za szczupłe ramię, każde spojrzenie rzucone znad puszki ciemnego piwa. Każdą kłótnię z mamą o to, że wychowuje go na pedała, że nigdy nie będzie normalny, że powinien chodzić na piłkę nożną, a nie dołączać do kółka teatralnego.
Sandy gra przed rodzicami i przed samym sobą. Ścina włosy, które zapuszczał przez całe dzieciństwo, oddaje starszej siostrze szminkę, którą podwędził z dna jej torebki. Nie wyciąga już z szafy obcasów matki, zamiast tego prosi ją o nowe adidasy. Nie wklepuje w powieki brokatu, choć uwielbia wszystko, co błyszczy; nie bierze też udziału w konkursie talentów, mimo że przygotował całkiem zgrabny numer taneczny. Ilekroć przechodzi obok ojca, wbija spojrzenie w podłogę.
Wyzbycie się tego wstydu zajmie mu długie lata.
you can be a movie star and get everything you want
just put some plastic on your face
Zaczyna wierzyć, że urodził się, by grać.
Role pierwszoplanowe: najczęściej książąt zakochanych w damach uwięzionych kolejno w wysokich wieżach, lochach lub chatkach w środku lasu. Czasem nieszczęśliwych rycerzy, którym pisana jest śmierć. Rzadko — zbyt rzadko — role, w których płeć nie ma znaczenia.
Wciąga na biodra ciasne bryczesy i nie potrafi nie zauważać nieprzyjemnej wypukłości na froncie. Zerka w stronę przebranych już przyjaciółek i jedynie jego spojrzenie zdradza zazdrość o ich piękne makijaże, fikuśne fryzury i opinające talię gorsety.
Ma prawie siedemnaście lat, kiedy przyznaje przed samym sobą, że dresy z trzema paskami, skórzane kurtki, czapki z daszkiem i trampki mu nie wystarczają. Zaczyna eksperymentować. Z błyszczykami (już nie kradnie siostrze szminek, teraz kupuje własne), z cieniami do powiek (minie pół roku, nim nauczy się je odpowiednio blendować), z tuszem do rzęs (pierwsza próba skończyła się krzykiem i energicznym zalewaniem oka chłodną wodą), z ubraniami z działu dla kobiet.
Zaczyna nosić koszulki, które odsłaniają brzuch. Spodnie, które wiszą nisko na biodrach. Krótkie spodenki odsłaniające kolana, podkolanówki w odcieniach różu, buty na koturnie, choć w siódmej klasie przerósł nawet rodziców.
Ponownie goli głowę, ale tym razem z własnego wyboru.
I już nie odwraca wzroku, gdy mija ojca w korytarzu.
we're gonna get sky-high and create a new world
where somebody might die, but nobody gets hurt
Już wie, że urodziła się, by grać.
Niekoniecznie na deskach szkolnych teatrów, niekoniecznie w sztukach wystawianych na rynku z okazji Dnia Dziecka.
Znacznie lepiej czuje się z mikrofonem przed twarzą, z gitarą w dłoniach, z palcami przyciśniętymi do czarno-białych klawiszy. Odnajduje rozkosz w chwilach wyrwanych pędzącemu czasowi: w garażu, który wraz z zespołem przerobili na salę muzyczną; w czyjejś sypialni w środku nocy, gdy pod ręką jest jedynie jeden bęben i aplikacja do złudzenia podrabiająca gitarowe akordy; pod prysznicem w maleńkiej kawalerce, do której wyniósł się od razu po osiemnastych urodzinach, zmęczony krzywymi spojrzeniami ojca i niemym błaganiem matki.
Czasem staje przed lustrem i powtarza sobie, że jest piękna. Że jej ciało jest takie, jakie powinno być: pomimo nieco krzywego nosa, zbyt ostrych kości policzkowych, szorstkich, ciemnych włosów pokrywających większość skóry.
Przyjemność przychodzi w formie muzyki, ale i w formie ciepłych ciał. Męskich, kobiecych, nieokreślonych, zawsze wystarczająco bliskich, by na chwilę się w nich zagubił. Jesteś wspaniały, zapewnienie szeptane pospiesznie na ucho tuż przed kolejną próbą. Jesteś niesamowita, kiedy zakończone kolorowymi paznokciami palce odgarniają z jej ramienia kosmyki neonowej peruki.
Nigdy nie przestanie jej zadziwiać pojęcie odwzajemnionej miłości.
there's a few lines that i have wrote
in case of death, that's what i want
Musi grać, by przetrwać.
Jednego dnia Sandy stoi na maleńkiej scenie w jednym z nowojorskich parków i cieszy go widok kilkudziesięciu głów kiwających się w rytmie jego piosenki. Niedługo później zamienia otwartą przestrzeń na ogromny stadion, puste ławki na wyprzedane bilety, błysk pojedynczych aparatów na oślepiające światło zawieszonych nad estradą reflektorów.
Łatwo odnajduje się w nowej rzeczywistości. Przyzwyczaja się do widoku własnej twarzy na pierwszych stronach gazet. Czasem się krzywi, gdy nagłówki grzmią o jej życiu uczuciowym, sugerując, że cały świat chciałby zaciągnąć ją do łóżka. Na forach internetowych i w social mediach bywa dziwadłem, satanistą, pomiotem diabła. Ale fani mówią o nim, że jest najlepszym, co spotkało świat po wynalezieniu tęczowych czapek z daszkiem i wiatrakiem na czubku (jeszcze nie wie, czy powinien się z tego cieszyć). Witają go brawami i wyciągnięciem dłoni, proszą o autografy na zdjęciach, plakatach, na nagich piersiach. Krzyczą, kiedy nachyla się w stronę tłumu i pozwala, by czyjeś wargi odnalazły jej usta. Piszczą, kiedy rzuca w nich zerwaną w połowie występu koszulką, kolorową flagą lub kostką, którą do tej pory szarpał struny gitary.
W którymś momencie sam akt wchodzenia w rolę staje się sprawą życia i śmierci.
Sandy z dnia na dzień czuje się coraz gorzej. Kręci mu się w głowie pod prysznicem, wpada na przypadkowych przechodniów, odbija się od ścian. Czasem jedynym, co widzi, jest nieprzenikniona czerń. Czasem ma wrażenie, że świat składa się jedynie z jaskrawego światła.
Pierwsza utrata przytomności jest prawie niezauważalna: głowa opada na pierś na niecałe pół minuty, a kiedy się prostuje, wszyscy parskają śmiechem. Zmęczenie, mówi, przełykając strach.
Są jeszcze w Paryżu, ekipa ładuje ich dobytek do ciężarówek, reszta zespołu rozmawia o tym, co chcieliby zobaczyć, kiedy dojadą do Belgii. Sandy znika na zaledwie kilka godzin. Choć nie rozumie francuskiego i z ledwością ucieka przed reporterami, udaje jej się uzyskać pierwszą pomoc. Szpital opuszcza ze zdjęciami guza rozrastającego się w przedniej części mózgu.
sip the gossip, drink 'til you choke
sip the gossip, burn down your throat
Traci wszystkie pieniądze, spłacając zobowiązania wynikłe z zerwanych kontraktów. Nie, nie wystąpi w reklamie. Nie, nie zgodzi się na wywiad. Nie, nie przyjmie współpracy z włoskim domem mody. Nie, nie dokończy trasy koncertowej.
Niczego im nie wyjaśnia. Ostatnie spotkanie mija pod znakiem ogromnej kłótni, rozbrzmiewa odgłosem bitego szkła, smakuje jak krew wypływająca z pękniętej wargi. Gdy reszta zespołu wyrusza do Brukseli, Sandy wsiada na pokład samolotu i wraca do domu.
Udaje przed samą sobą i przed całym światem.
Opus magnum człowieka, który urodził się, by grać.