
informacje o postaci
Bronx
Panna
Biseksualna
ona / jej
barmanka/kelnerka/jak trzeba szoruje podłogi
Roadhouse
obowiązkowe, wymagane w Stanach Zjednoczonych (high school)
$
Brak
INTO THE UNKNOWN

freeform
Nigdy nie było dobrze. Nigdy nie było źle. Zawsze było po prostu zwyczajnie. Beznadziejnie nudno, bez wariacji na temat świetlanej przyszłości, żyjąc z dnia na dzień, nie myśląc, nie zastanawiając się i nie rozważając czy postępuję właściwie ani nie dbając o nic co mogłoby mieć wpływ na moje życie, bo przecież liczyło się tu i teraz.
P r z e t r w a ć.
W szarej, byle jakiej rzeczywistości u boku ojca pijaka i matki, która wyjechała a właściwie uciekła rok po moich narodzinach szukając lepszego życia, bajecznej przyszłości u boku kolejnych żonatych kochanków, którzy mniej lub bardziej wypełniali jej przestrzeń, przysłaniając rzeczywistość, której to ja powinnam być częścią. Nie oni. Nie Ci bezwartościowi popaprańcy w eleganckich, wykrochmalonych koszulach wierzący, że za pieniądze można kupić wszystko – tak jak kupili moją matkę.
Przystosowałam się, przyzwyczaiłam do tej bylejakości, która stała się dla mnie czymś normalnym, rutyną za którą skrywałam swoje problemy, myśli, kłopoty i wszystko to co trapiło mnie, mój umysł zawsze wtedy gdy nie mogłam zasnąć, gdy dźwięk i głosy kolejnych toastów wznoszonych przez przyjaciół mojego ojca docierały do moich uszu a ja skrywałam się w pokoju – jedynym bezpiecznym miejscu w tym całym cholernie zepsutym świecie. W świecie, w którym nie powinno wychowywać się dziecko.
Moje życiowe wybory nie były właściwe. Właściwie były ż a d n e. Nigdy nie byłam wyjątkowa albo chociaż trochę lepsza, wyróżniająca się na tle rówieśników. Kiepskie wyniki w nauce, nieodpowiednie towarzystwo, puste relacje, które wpływały nie tylko na jakość mojego życia, ale przede wszystkim samopoczucie, bo przez większość czasu czułam się zwyczajnie gorsza. Jak ta, która niczego nie osiągnie, bo przecież wychowałam się w środowisku, gdzie częściej niż uśmiech gościł alkohol będący jedyną radością, największą miłością mojego ojca.
Brakowało radości i uczuć, których tak bardzo pragnęłam i jakich zazdrościłam innym dzieciakom wychowującym się w pełnych rodzinach będących dla mnie wzorem – tam zawsze było miejsce na miłość i szczęście. Na ciepły posiłek, troskę i zaangażowanie; wszystko to czego oczekiwałam i czego nigdy nie dostałam od mamy i taty.
I chciałabym powiedzieć coś dobrego o moim życiu, dostrzec cokolwiek co miałoby inny odcień niż szary, nawet czerń byłaby lepsza - czymś n o w y m -, ale tak naprawdę nie zadziało się nic co miałoby jakikolwiek pozytywny wpływ na moje późniejsze postępowanie. Bo nie zrobiłam niczego co pozwoliłoby mi się – tak jak o tym zawsze marzyłam – w y b i ć , stać się lepszą - lepszą niż moi rodzice -, nie tkwić w beznadziei i bagnie dnia codziennego. Nie spełniłam moich marzeń, nie zrealizowałam pragnień o szczęśliwej rodzinie a nawet nie uporządkowałam kwestii związanych z moim wykształceniem. Zupełnie poddałam się losowi, nie mając niczego poza fartem chociaż i na niego nie mogłam liczyć podobnie jak matkę, do której po latach ciszy odezwałam się, odnajdując ją w Nowym Jorku. Tyle, że ona zupełnie o mnie zapomniała, siląc się jedynie na słaby uśmiech a może bardziej nerwowy, gdy zamykając przede mną drzwi swojego białego, eleganckiego domu; tym prostym, ale wymownym gestem pożegnała się ze mną.
Na zawsze.
Bo miała inną rodzinę. Lepszą, bezpieczniejszą, idealną – taką, do której obrazka nie pasowałam. Byłam smutnym echem przeszłości, ulotnym wspomnieniem, tym dzieckiem, którego nie potrafiła pokochać.
I po tym krótkim spotkaniu jedyne co pozostało mi w głowie, co po raz kolejny nie pozwoliło mi zasnąć; to pytanie rzucone w pustą przestrzeń obskurnych ścian mojego mieszkania:
Dlaczego mamo?