Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild
something about me
W normalnej sytuacji odsunąłby się skonsternowany... Jednak dziś przeskakiwał kolejne progi własnego jestestwa. Zerka jeszcze na niego, unosząc wyżej brew, kiedy widzi, że odbiera połączenie. A może jednak powinien przestać? A może... Tak, ta myśl wydaje się mu być o wiele bardziej interesująca. Bezgłośna prośba dodaje jedynie odwagi. Powraca ustami do delikatnej skóry na szyi Azara, drażni ją własnym zarostem, pozwalając sobie momentami przygryzać ją mocniej, nie wyrządzając mu oczywiście krzywdy. Jako młodzian wyznawał tego typu znaczenie skóry kochanek czy też kochanków, ale z medycznego punktu widzenia... Był spaczony pod tym względem. Dłoń, która zatrzymała się na linii jeansów, bezceremonialnie wsunęła się pod materiał koszulki, spełniając wcześniejsze pragnienia. Nie zwraca uwagi na rozmowę, jedynie na świadectwa przyjemności Aza. Chce doprowadzić go do szaleństwa. Pomimo krzyków zza słuchawki, nie skupia się na znaczeniu słów, jest zbyt zajęty. Dłoń sunie wyżej, przez pierś, która skrywa za warstwą tkanek oraz kości bijące szybko serce. Aż dociera do linii dekoltu, chwytając materiał pewnie, rozciągając go nieco, aby odsłonić kolejny fragment skóry dla swych ciekawskich warg.
Wydaje z siebie cichy pomruk zadowolenia, gdy sięga do eksponowanego obojczyka, ponownie chwytając kawałek skóry między zęby. Czuje palce, bawiące się jego wypłowiałymi kosmykami włosów. Słysząc, że rozmowa dobiega końca, wysuwa dłoń spod koszulki, nadal czując mrowienie na własnych opuszkach palców. Pocałunkami wraca nieco wyżej, do szczęki. Czuły dotyk, który dociera aż do karku... Łapie się na tęsknocie za znacznie większą dawką tej czułości. Dłoń Mirzaei ląduje w tylnej kieszeni jego spodni, co Seus skwitował wygięciem kącików ust w grymas uśmiechu. Podnosi posłusznie głowę, wpatrując się w niego wzburzonym błękitem tęczówek. Niczym sztorm na pozornie spokojnych wodach.
-Strasznie przykro...- śmieje się pod nosem, obserwując go. -I co teraz? Jesteś mi winny sesję...- wygina kącik ust w nieco łobuzerskim uśmiechu. Bynajmniej ma na myśli ukochaną grę z czasów szkolnych.Make-out session wouldn't be that bad.
-Czy powinienem dać Ci spokój?- dodaje jeszcze, jednak modli się do wszelkich dóbr, aby spotkać się zaprzeczeniem.
Azar Mirzaei
It is sometimes an appropriate response to reality to go insane.
something about me
Dotyk dłoni Theseusa był jak nieśpieszna rzeka, która płynęła po ciele, ślizgając się najpierw po brzuchu, a potem sunąc wyżej, pozostawiając za sobą coś więcej niż tylko ciepło — coś pierwotnego, głębokiego, jakby każdy milimetr skóry nagle zaczął oddychać inaczej, intensywniej. Palce mężczyzny były delikatne, ale jednocześnie pełne pewności, jakby znały już każdy zakamarek jego ciała, jakby zrozumiały mapę mięśni i nerwów. Azar czuł, jak jego tors drży, napięty, ale też poddający się tej powolnej wędrówce — nie wiedział, czy to adrenalina, czy coś głębszego. W tej chwili czuł się bardziej żywy niż kiedykolwiek wcześniej, jakby każda komórka w jego ciele miała teraz własny puls, odbijający rytm tej dłoni. Gdy palce dotarły do brzegu koszulki przy dekolcie, Azar zamknął oczy — świat zniknął, a pozostała jedynie ta cisza, wypełniona ich oddechami i dotykiem (oraz wrzaski dobiegające z telefonu, ale te, nie miały żadnego znaczenia), jakby cała przestrzeń skurczyła się do tych kilku centymetrów między nimi. Kiedy usta mężczyzny dotknęły jego obojczyka, miękkie i gorące, poczuł dreszcz, który przebiegł przez całe jego ciało — od kręgosłupa, aż po końcówki palców. Było to jak przebudzenie, jakby nagle cały kosmos skupił się w tym jednym pocałunku, w tym jednym dotyku, odrywając go od realności, ale jednocześnie zakotwiczając w czymś nieskończenie prawdziwym.
Spojrzał mu w oczy i widział w nich, chciał w nich widzieć, odbicie całego wszechświata, każdej gwiazdy, każdego odległego punktu światła, które kiedykolwiek miały prawo zaistnieć choćby na krótką kosmiczną milisekundę. Ten moment to był wyłącznie migawką, złapaną pomiędzy wdechem a wydechem, pomiędzy teraźniejszością a wiecznością. Jakby uczucia, których doświadczał, były częścią większej całości — galaktyki, która rozszerza się i kurczy, a oni jedynie chwilowym blaskiem w tym procesie.
Azar uśmiechnął się leniwie, unosząc jedną z brwi nieco wyżej. Jego dłoń przesunęła się wyżej po jego torsie. Powoli. Bardzo powoli.
— Sesja? — głos utkwił w cichym tonie, niemal szepcie. Pytanie zawisnęło w swojej dwuznaczności, kiedy skroń delikatnie nachyliła się nad azarowym ramieniem, gdy jego palce dotarły do szyi Theseusa, gdzie zatrzymały się na chwilę, wyczuwając puls, nim delikatnie opadły na kark, przyciągając go jeszcze bliże. — "Dać ci spokój?” — powtórzył, a na jego ustach pojawił się rozbawiony uśmiech, który zagryzł po chwili zębami o dolną wargę. — Gdybym chciał, żebyś dał mi spokój, już dawno byś to zrobił... prawda? — jego głos usiadł głębiej na przeponie, ciągnąc strunami głosowymi w oktawę niżej, a ciało, ledwie dotykając ciała Theseusa, napięło się na linii pleców. Po chwili zbliżył usta do jego ucha, ledwo muskając skórę swoim oddechem, i dodał: — Zostaniesz. To oczywiste
Theseus Byrne
Tonight I wanna see it in your eyes
Feel the magic
There's something that drives me wild
something about me
Nie znał odpowiednich słów, aby to wszystko wytłumaczyć. Poniekąd szedł również za klasycznym ciosem, a Mirzaei skutecznie odganiał wszelkie wątpliwości, natrętne myśli, które kazałyby mu się zatrzymać. Jednocześnie to wszystko wydaje się dziwnie znajome, chociaż równie ekscytujące. Jakby miał za sobą jedno życie, różniące się scenariuszem od tego obecnego. Skrzyżowanie rzeczywistości pozwala poczuć komfort, jak strudzony wędrowiec po długiej tułaczce, odnajdujący dom. To wywołuje jeszcze bardziej mocne uderzenia serca. Osobliwa mieszanka pożądania oraz nutki spokoju, pozornie niepasujących do siebie. Wszelkie momenty uniesienia przeżywane w poprzedniej relacji, wydawały się być płaskie, pozbawione wydźwięku, plastikowe. Teraz odczuwa głębiej, głośniej, dosadniej, tracąc panowanie. To sprawia, że traci grunt pod nogami, porzucając wszystko, co dotychczas znane.
Spogląda w jasne tęczówki, próbując powstrzymać natrętne poczucie wstydu. Pomimo lat na karku, czuje, jak policzki lekko go pieką. Nie chce stanowić jedynie pojedynczego niepowtarzalnego błysku, obawia się, że za moment to wszystko zniknie... A on obudzi się na barowym blacie w towarzystwie kolekcji pustych kieliszków. Stara się zebrać myśli, odpowiednią kolejność słów, gdy czuje powoli sunącą dłoń na własnym torsie.
-Nie tak nazywają się rozgrywki D&D?- pyta, chociaż losy bohaterów teraz najmniej go interesują, szczególnie, gdy posiada świadomość o tym, że jego znajomi jednak nie dojadą. Przymyka na moment powieki, czując delikatny dotyk na swojej szyi, a potem uśmiecha się ciut szerzej, gdy zostaje przyciągnięty jeszcze bliżej. Obserwuje, jak usta Azara układają się wymówione wcześniej przez niego słowa. Pojawia się w nim mocniejsza doza niepewności... Kiwa jedynie głową w odpowiedzi. Zamiera po raz kolejny tego dnia, kiedy ciepły oddech delikatnie muska jego ucho.
-W takim razie postanowione.- odpowiada cicho, czując, jak musi przełknąć ślinę. Doprowadza go takimi gestami do stanów, których nie potrafi wytłumaczyć w żaden medyczny sposób. Gubi również wszelką elokwencję, polot wypowiedzi. Pozwala sobie odgarnąć z czoła kilka kręconych, ciemnych kosmyków włosów, gdy ponownie ma jego twarz przed sobą. W żołądku pojawia się cień ekscytacji, czekając na to, co nastąpi.
Azar Mirzaei