Each day, you'd rise with me
Know that I would gladly be
The Icarus to your certainty
something about me
outfit
Wstała bardzo wcześnie rano, nie potrafiąc się dobudzić... Jednak musiała jechać o nieludzkiej godzinie do hurtowni po nowe kwiaty, ponieważ dostawca poszedł na urlop. Oczywiście planowała jeszcze rozejrzeć się po giełdzie, wybrać coś, co przykuje jej uwagę. Uwielbiała nowe okazy, poznawać coś, czego jeszcze wcześniej nie znała. Dlatego wypiła szybką kawę, wyszykowała się, a potem zgarnęła torebkę, wrzucając do niej uprzednio telefon i wyszła z mieszkania. Zostawiła śpiącego ukochanego w łóżku, składając jeszcze kilka pocałunków na jego policzku przed wyjściem. Chciała, aby wszystko między nimi wyszło na prostą... Chociaż już nie miała pojęcia, jak tego dokonać. Dlaczego aż tak bardzo się odsuwał? A jeśli faktycznie przestawał ją kochać i zaczynał z nią być z przyzwyczajenia? Ta myśl łamała serce Rue, sprawiała, że robiło jej się z emocji niedobrze. Swoją drogą ostatnio jakoś dziwnie męczyła się o wiele szybciej, cierpiała jakby na chroniczne niewyspanie, a dystanse, które pokonywała pieszo bez żadnego problemu... Nagle stały się wyjątkowo odległe. Musiała pójść na badania, ale ciągle zrzucała wszystko na dalszy tor, skupiając się na tym, co tu i teraz.
Wsiadła do samochodu, ruszyła bezproblemowo, ledwo wyjechała za miasto... Akurat się rozpędziła nieco na pierwszej prostej, a spod maski auta zaczęło się dymić. Cholera jasna, nie miała na to czasu! Zatrzymała się na poboczu, wysiadła od razu i podniosła maskę. Kłębki dymu praktycznie od razu dopadły twarz Rue, zaczęła intensywnie kaszleć, a potem wróciła się do miejsca pasażera, aby zacząć grzebać za komórką w torebce. Musiała zadzwonić po fachową pomoc, a los chciał, że na szczęście miała przyjaciela mechanika. O dziwo odebrał od razu, mówiąc, że już do niej jedzie. Wyrzuciła z siebie jeszcze wiązankę przekleństw i aż kopnęła ze złości... Długo nie musiała czekać na pomoc.
-Bóg mi Cię zesłał Jalen, naprawdę. Dziękuję, że przyjechałeś tak szybko!- uściskała go na przywitanie mocno, poprawiając okulary przeciwsłoneczne, które miała na nosie. -Wyjechałam, nabrałam prędkości i zaczęło się dymić. Muszę jechać po dostawę za miasto... Życie mnie chyba ostatnio nienawidzi.- westchnęła ciężko, mówiła dość szybko, ale chyba był do tego przyzwyczajony.
Jalen Simmons
In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
something about me
Na miejsce przybył trochę później niż oczekiwał. Zaparkował na poboczu i ruszył do znajomej, która czekała na niego przy samochodzie. Odwzajemnił uścisk i dopiero wtedy zauważył, że miał na sobie te same ciuchy co wczoraj. Nie miał głowy do tego, by się przebierać. Westchnął cicho kiedy stanęli na przeciwko siebie. Ona też nie wyglądała najlepiej.
- I tak nie miałem nic lepszego do roboty. - Stwierdził, a na znak, że naprawdę nic się nie stało machnął dłonią podchodząc do maski zaglądając do niej kątem oka. - No tym to dzisiaj już nie pojedziesz. - Spojrzał na znajomą próbując wzrokiem przekazać jak bardzo mu przykro, ale wyszedł z tego pewnie tylko lekki grymas niezadowolenia. Ten dawny urok Jalena gdzieś uleciał i nie wiedział kiedy wróci.
- Mogę cię podwieźć do miejsca docelowego, a potem zabrać razem z tobą towar i pomóc ci go wypakować. - Zaproponował, bo i tak nie miał nic lepszego do roboty. Auto musiał zwrócić dopiero pod wieczór, więc mieli dużo czasu, by ewentualnie porozmawiać i załatwić wszystkie potrzebne sprawy Rue.
- W ogóle wyglądasz na zmęczoną. Nie spałaś dobrze czy masz grypę? - Spytał z troską w głosie wyciągając telefon, by zawiadomić pomoc drogową. Chciał żeby przewieźli auto przyjaciółki do warsztatu w którym pracował, wtedy na spokojnie będzie mógł go naprawić nie narażając Brooks na dodatkowe koszta, które bez wątpienia policzyliby jej w innym warsztacie.
Rue Brooks
Each day, you'd rise with me
Know that I would gladly be
The Icarus to your certainty
something about me
-Zawsze mogłeś odmówić więc i tak mam u Cebie dług.- uśmiechnęła się lekko, spoglądając jeszcze na niego z nadzieją w oczach. Czy naprawdę, jak wszystko musiało się zaczynać chrzanić to hurtowo? Zaczęło się od kryzysu w związku, później podupadanie na zdrowiu, a teraz jeszcze dodatkowe koszty związane z usterką w samochodzie i brak dostawy do kwiaciarni. -Cholera jasna! I co ja teraz zrobię? Dostawca jest na urlopie... A ja nie mogę przyjechać z pustymi rękami.- mogłaby spróbować zadzwonić do Jacksona, poprosić go o pomoc, ale na pewno nie będzie w stanie rzucić pracy ze względu na jej dostawę. Pewnie to doprowadziłoby do kolejnej kłótni, a nie miała na to siły... On pewnie też nie.
-Z nieba mi spadłeś, naprawdę. Byłabym bardzo wdzięczna, obiecuję, że zwrócę Ci pieniądze za benzynę i fatygę.- oczy jej się zaświeciły, wiedząc, że będzie mogła liczyć na jego pomoc. Co prawda najpierw pewnie będą musieli poczekać na lawetę, która zabierze jej uszkodzony samochód.
-Nie sypiam ostatnio najlepiej, do tego miałam trochę stresu. Pewnie przejdzie! Ale czekają mnie badania kontrolne.- westchnęła, ponieważ coraz bardziej obecny stan dawał jej w kość. -A Ty? Co się stało? Mamy trochę czasu zanim przyjedzie laweta więc przyznawaj się tu śmiało do wszystkiego. I nie oszukuj! I tak będę wiedzieć!- pogroziła mu jeszcze palcem przed nosem.
Jalen Simmons
In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
something about me
- Postawisz mi czekoladę z piankami w jeden z zimowych wieczorów i będziemy kwita. - Nawet wzmianka o świętach w żaden sposób nie poprawiła mu humoru. A przecież potrafił żywo dyskutować o Bożym Narodzeniu o każdej porze roku. Bonnie całkowicie zabiła go od środka, ale mógł mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie. Niepotrzebnie tak się angażował w tą przyjaźń i ślepo wierzył w to, że wreszcie na niego spojrzy. - Na szczęście masz mnie, a ja chętnie stracę dla ciebie pół popołudnia. Potrzebuje jakiejś odskoczni. Swoją drogą nie szukasz pracownika? Przyda mi się dodatkowa praca. - Po rozmowie z Petterson zdecydował, że chce wyjechać na jakiś czas, ale potrzebował gotówki. Nie lubił prosić nikogo o pomoc, ale był w sytuacji podbramkowej.
Przez chwilę zamilkł próbując ogarnąć własne myśli. Trwało to zaledwie kilka sekund, bo potem wrócił wzrokiem do kobiety podnosząc delikatnie kąciki ust. Było to wymuszone, ale nie miał już sił udawać, że w jego życiu idzie wszystko z górki. Wręcz przeciwnie. Wszystko się sypało, a on nie miał pojęcia co zrobić i jaki kolejny krok wykonać. Był zagubiony.
- Potrzebujesz żeby gdzieś z tobą pojechać? Do jakiegoś lekarza czy przychodni? - Spytał, bo Rue naprawdę nie wyglądała na kogoś kogo dopadło jedynie zmęczenie i stres. Takie coś można było zniwelować jednym weekendem w odosobnieniu i spokoju. Jednak nie chciał się wtrącać, bo sam miał wiele na głowie. Nawet cicho westchnął, gdy między nimi zawisło pytanie, którego chciał uniknąć. Kolejny raz przeklnął matkę i jej pieprzone zasady. - Bonnie jest w ciąży. I uprzedzam pytanie! Nie, nie ze mną. Chciałem wyznać jej miłość, a dostałem obuchem w głowę, a młot pneumatyczny zniszczył moje serce rozkruszając je na małe kawałeczki. - Wydusił z siebie ze łzami w oczach. Musiał odwrócić twarz w przeciwnym kierunku, bo pierwszy raz od dawna pozwolił sobie na złamanie w obecności kogoś innego niż Bonnie
Rue Brooks
Each day, you'd rise with me
Know that I would gladly be
The Icarus to your certainty
something about me
-Zapiszę sobie w kalendarzu i będziesz miał, co tydzień czekoladę z piankami w ramach podziękowania.- uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego. Zmarszczyła ciut brwi, ponieważ potrafiła dość szybko połączyć kropki. Czy powinna dopytywać? Nie chciała na niego naciskać, ale widać było na czterdzieści kilometrów, że coś poważnego się wydarzyło w jego życiu i to do tego niezbyt przyjemnego.
-Mogę szukać, jeśli nie przeszkadza Ci szefowa praktycznie non stop w miejscu pracy. Dzięki, postaramy się uwinąć dość szybko, żebyś nie musiał tracić tyle czasu.- mogła go przyjąć na jakiś czas, chociażby do właśnie dostaw albo jako kasjera. Tak szybko nie byłaby w stanie nauczyć go robić bukietów... Ale mogli spróbować! Może akurat okaże się, że Simmons ma do tego smykałkę!
-Nie, nie, spokojnie. Jestem umówiona i dam sobie radę, ale dziękuję za propozycję.- zapewniła go od razu, ponieważ to nie była jakaś pilna sprawa. W końcu nie raz chodziła sama do lekarza, a nie była w stanie opłakanym. Poza tym, pewnie gdyby potrzebowała szpitala to od razu zadzwoniłaby do Jacksona, wtedy musiałby zostawić pracę, żeby z nią pojechać. A potem ją wcięło... Zamrugała kilka razy, zanim otworzyła usta, aby cokolwiek powiedzieć.
-Jalen... Bardzo mi przykro... Wiem, że ją kochasz i złamało Ci to serce... Może to zabrzmi okrutnie, ale może nie jesteście sobie pisani. Na pewno na tym świecie jest ktoś, kto pokocha Cię równie mocno.- westchnęła, nie było żadnych odpowiednich słów, które mogłaby w tym momencie powiedzieć. Sytuacja była patowa.
Jalen Simmons
In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
something about me
- Dzięki. Przyda mi się jakaś odskocznia, a wiem, że ty jedyna nie zasypiesz mnie gradem pytań. - Powoli zaczynał się uśmiechać. Może nie tak szeroko jak zazwyczaj, ale minimalnie kąciki ust powędrowały w górę co zwiastowało, że wraca do żywych. Przynajmniej tego popołudnia, bo gdy wieczorem znów zostanie sam to ponownie pogrąży się w rozmyślaniach. Biczował się za każde zło tego świata i analizował dosłownie wszystkie zdania jakie kiedykolwiek wypowiedział. Gdzie popełnił błąd? W którym momencie?
- Jackson z tobą pojedzie? Lepiej żeby ktoś przy tobie był. - Powiedział z troską w głosie, bo nigdy człowiek nie wie jak zareaguje po serii badań. Powinna z kimś pojechać dla własnego bezpieczeństwa, ale nie chciał się za bardzo wtrącać. Nigdy też nie pytał o relacje Rue z jej partnerem, bo uważał, że to nie jest jego sprawa. Każdy miał własne problemy i troski, Jalen nie wpychał nosa w nie swoje korytko.
Spojrzał na nią kręcąc oczami. Ona chyba sama nie wierzyła w to co mówi. Nie ma nikogo i nie będzie na tym świecie osoby, która mogłaby tak bardzo zawładnąć sercem Simmonsa i spowodować szybsze jego bicie. Kochał Bonnie i to nigdy, przenigdy się nie zmieni, nieważne co złego by zrobiła. Są jednak momenty w życiu kiedy należy odpuścić i przyznać się przed samym sobą, że idealny moment przepadł.
- A czy ty potrafiłabyś od tak przestać myśleć o Jacksonie i szukać kogoś innego? Dobrze wiesz, że miłość bywa trudna i nie łatwo przejść obok niej obojętnie. - Było mu ciężko, ale mówił całkowicie spokojnie. Nie miał do nikogo pretensji i też nie miał zamiaru obwiniać znajomych czy też przyjaciół. On sam sobie był winny. - O! Jedzie laweta! Zaraz pojedziemy po twoja dostawę. - Wtedy też szeroko się uśmiechnął do Rue, a energia powoli do niego wracała. Wreszcie jakiś zalążek adrenaliny i ciężka praca na warsztacie.
Rue Brooks
Each day, you'd rise with me
Know that I would gladly be
The Icarus to your certainty
something about me
-Wiesz, że zawsze chętnie Cię wysłucham, ale nie będę naciskać.- puściła do niego oczko, a widząc, jak się uśmiecha, zrobiła głupią minę, aby poszerzył uśmiech. Bywała promyczkiem, to u nich rodzinne. Jednak, kiedy ktoś próbował zgasić takie iskierki... Skutki bywały opłakane, a dawny blask nie świecił już tak jasno, jak kiedyś. Mogła odciążyć jego myśli przynajmniej na pare godzin, sprawić, że zrobi mu się nieco lżej. Chyba tego potrzebował, jak nigdy dotąd!
-Tak, na pewno jeśli go poproszę to ze mną posiedzi. Nie raz już musiał mnie trzymać za rękę podczas pobierania krwi. Nienawidzę igieł.- westchnęła, na samą myśl robiło jej się słabo i jakoś tak niedobrze. Zrobi szereg badań, pewnie wyjdzie, że ma uzupełnić jakieś witaminy... I będzie miała z głowy na kolejne kilka miesięcy. Przynajmniej taką miała nadzieję... Zawsze pojawia się obawa, że to coś poważniejszego. Jednak Rue nie przepada za chodzeniem do jakiegokolwiek lekarza, trzeba było ją przymuszać.
-Ech, masz rację... Nie potrafiłabym. A im dłuższy staż tym ciężej...- spojrzała na niego smutno, ponieważ nie wiedziała, jak mogłaby ukoić jego ból. A potem szybko podniosła wzrok, spoglądając w kierunku lawety. -Matko! Cudowie! W takim razie możemy jechać po dostawę, przyszłość kwiaciarni została uratowana.- klasnęła w dłonie, jeszcze tylko miała nadzieję, że jej samochód jakoś się pozbiera po tej usterce.
Jalen Simmons