

In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
Dzisiejszy dzień miał wyglądać inaczej. Według planu dzisiaj powinien mieć wolne, więc umówił się z Iriną na randkę. Nie mógł się jednak spodziewać, że część zespołu padnie ofiarą wirusa jelitówki i zostanie uwięziona w domowych toaletach, a ktoś na dyżurze musiał być. Poczucie obowiązku i odpowiedzialności nie pozwoliło mu odmówić, jakby nie patrzeć od tego mogło zależeć czyjeś życie, nie wybaczyłby sobie jakby przez jego nieobecność wydarzyło się coś nieodwracalnego.
Na szczęście pozostali koledzy z ekipy - ani też sama Irina - nie tylko nie mieli nic przeciwko, ale wręcz podeszli dość entuzjastycznie do pomysłu Nate'a na przeniesienie jego randki do remizy. Pomogli w przygotowaniach stołu i organizacji całkiem przytulnego miejsca, gdzie można było zjeść kolację we dwoje, przy świecach, przyciemnionym świetle i bez niepotrzebnych gapiów. Bo wszyscy grzecznie usunęli się z pola widzenia i schowali w innych pomieszczeniach, dając randkującym prywatność i spokój.
Co prawda w garnitur nie mógł wskoczyć, ale postarał się, żeby mundur był schludny, czysty i możliwie jak najbardziej reprezentatywny. Poinformował też swoją partnerkę o tym, żeby ubrała się po prostu wygodnie, choć znając ją podejrzewał, że zwyczajowo i tak ubierze się z elegancją i klasą.
Zerknął na zegar wiszący na ścianie i zajrzał do gotującego się dania, któremu zostało już niewiele żeby móc podawać. Może Master Chefem to on nie jest, ale potrafił sklecić coś smacznego na szybko. Tym bardziej z pomocą pozostałych chłopaków, bo niektórzy mieli bardziej rozbudowane talenty kulinarne.
Przygotował butelkę wina, bo nie zamierzał odmawiać Irinie tej przyjemności, choć sam dzisiaj mógł pić jedynie bezalkoholowe napoje, służba nie drużba. Dla siebie miał wodę, w zupełności wystarczy. Włączył cicho muzykę w tle i nie pozostało mu nic innego, jak czekać na swoją wybrankę.
Znajome stukanie obcasów usłyszał z daleka, poniosło się cichym echem po głównej sali komisariatu. Aż serce mu mocniej zabiło i z uśmiechem wyszedł z części kuchennej, żeby przywitać Irinę.
- Bijcie na alarm, zrobiło się strasznie gorąco. - Zażartował chyba odrobinkę nerwowo, bo przecież plany na dzisiejszy wieczór były inne, a nie chciał jej zawieść. Zerknąwszy tylko przelotem na wiecznie towarzyszącą kobiecie ochronę, podszedł do niej i od razu objął w talii, całując krótko na powitanie. - No czeeeść. Wiem, że ten wieczór miał wyglądać inaczej i normalnie nie fatygowałbym cię tutaj, ale... trochę samolubnie mimo wszystko chciałem cię zobaczyć. - Wbrew pozorom nie mogli widywać się tak często, jakby tego chcieli, a ich znajomość i byłą na tyle świeża i dopiero w fazie rozwoju i wzajemnej fascynacji, że tak naprawdę Nate chciałby móc rozmawiać twarzą w twarz codziennie.
Irina Sarafyan


Omertà to kodeks milczenia, który zobowiązuje członków mafii do zachowania całkowitej lojalności i niewyjawiania informacji o działalności przestępczej organizacji, nawet w obliczu groźby kary lub śmierci.
Kiedy podszedł, przyciągnął ją do siebie i przywitał ciepłym, krótkim pocałunkiem, Irina poczuła się bezpiecznie. Jego zwyczajność, prostota i to, jak bardzo różnił się od brutalnego świata, w którym dorastała, były dla niej jak powiew świeżego powietrza. Jego słowa wywołały uśmiech na jej twarzy, a cichy chichot umknął jej wargom.
— "Strasznie gorąco?" — powtórzyła, unosząc brwi i lekko przechylając głowę — W takim razie muszę uważać, bo jeszcze wywołam pożar — zażartowała, puszczając mu oczko, choć w jej głosie kryła się nuta ciepła, które czuła tylko przy nim — Dobrze, że jest tu pewien strażak, który może go ugasić.
Objęła go delikatnie za szyję, patrząc mu prosto w oczy. Byli tak różni, a jednak ta różnica była tym, czego najbardziej pragnęła w ostatnim czasie – Nate reprezentował świat, który był normalny, prosty, bez tajemnic i skomplikowanych układów, które musiała codziennie znosić.
— Moja pierwsza, nieformalna wizyta w remizie — powiedziała cicho, a w jej głosie było coś więcej niż tylko wdzięczność.
— Uwielbiam nasze randki.
Spoglądając na przygotowany przez niego stół, poczuła, jak ciepło rozchodzi się po jej wnętrzu. Przez całe życie miała dostęp do luksusów, do władzy, ale nigdy do czegoś tak prostego i szczerego jak to – romantyczna kolacja w remizie, w towarzystwie człowieka, który znał prawdziwe życie, a nie jego brutalną, mafijną wersję. Rozsądek podpowiadał, że wiele ryzykują, że ona ryzykuje jego życie, lecz chyba przeczuwała również, że nie potrafi przeżyć ponownie tego co z Alejandro.
— Jest idealnie — dodała z uśmiechem, poprawiając delikatnie jego kołnierzyk — A co do tego, że ten wieczór miał wyglądać inaczej... Podoba mi się, a zauważ, że jeszcze nie spróbowałam jedzenia.
Z tą myślą, Irina nachyliła się i złożyła delikatny pocałunek na jego ustach. Dała znać ochronie, aby wyszła i czekała na zewnątrz w samochodach. Wiedziała, że ich obecność jest dla Callahana krępująca.
Nathan Callahan


In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
- Jeden pożar już wywołałaś. - Zanim objęła go za szyję, ujął jedną jej dłoń i oparł sobie na torsie, na wysokości mostka w sugestii o jakim pożarze mówi. Odgarnął jej czule włosy za ramię i wierzchem palca wskazującego pogładził po policzku w geście nieco jakby zaczepnym, ale wciąż bardzo emocjonalnie naładowanym.
Był w pełni świadom tego, że to pierwszy raz, kiedy Irina odwiedza go w pracy w celach bardzo nieformalnych. To też było trochę stresujące, bo teoretycznie nie powinien tego robić, zapraszać jej i spędzać czas w sposób nieformalny. Nie chciał narazić jej na żadne ewentualne nieprzyjemności z tym związane, ale miał tak empatyczny oddział, że wszyscy zgodnie obiecali kryć go w przypadku kontroli przełożonych. Mógł więc nieco odetchnąć i nie zaprzątać sobie tym myśli. I skupić się na tym, żeby dla samej Iriny było to możliwie najprzyjemniejsze doświadczenie..
- Trzeba to uczcić. Mam dla ciebie wino. - Skinieniem głowy wskazał na stół, gdzie wszystko było już przygotowane, brakowało jedynie talerzy z jedzeniem. Na pewno wiedziała, że on na służbie pić nie mógł, nawet lampki, ale zadbał o odpowiedni aperitif dla niej.
To przygładzenie kołnierzyka wyrwało z jego płuc nieco głębszy, spokojniejszy oddech. Tak mały, subtelny gest, niby nic nie znaczący, ale miał ogromną siłę zdjęcia jakiejś części ciężaru z ramion i odegnania nerwów. A może to po prostu obecność samej Iriny działała na niego tak kojąco.
Oddelegowanie ochrony, na którą nie zwracał bezpośredniej uwagi, dodatkowo wprowadziła rozluźnienie. Bez obserwujących ich oczu, Nate poczuł się dużo swobodniej i na ten kolejny pocałunek odpowiedział z większym zaangażowaniem i wyraźną tęsknotą, przyciągając Irinę do siebie nieco ciaśniej na moment. Dopiero kiedy nacieszył się tą pieszczotą na tę chwilę, poluźnił objęcia na tyle, żeby móc przesunąć dłonią w górę jej pleców, do ramienia, na przedramię obejmujące go za szyję i złapał jej dłoń delikatnie.
- Zdążyłem się za tobą stęsknić. - Poprowadził ją to stołu, bo zaraz i tak będzie musiał nakładać kolację, głupio byłoby spalić przez to, że nie mogą się sobą nacieszyć. Jak prawdziwy dżentelmen odsunął jej krzesło, żeby mogła usiąść spokojnie, nalał wina do kieliszka, do swojego nalał wody.
- Jak ci minął dzień? - Pochłonięty obowiązkami dnia dzisiejszego, nie miał za bardzo kiedy zadać jej tak prostego pytania choćby w wiadomości. Plus zawsze wolał słuchać kiedy opowiadała o swoim dniu, niż czytać jedynie cichy tekst na ekranie telefonu.
Słuchając jej słów, zajął się za serwowanie kolacji.
Irina Sarafyan


Omertà to kodeks milczenia, który zobowiązuje członków mafii do zachowania całkowitej lojalności i niewyjawiania informacji o działalności przestępczej organizacji, nawet w obliczu groźby kary lub śmierci.
Oparła łokcie na stole, lekko pochylając się w jego stronę. Przyglądała się, jak serwuje kolację, po czym westchnęła cicho, myśląc o swoim dniu. Z jednej strony nie chciała mówić o sprawach związanych z pracą, ale wiedziała, że Nate zasługuje na minimum szczerości z jej strony. Najbezpieczniej było ograniczyć się wyłącznie do studiów i spotkań towarzyskich. Wolała, aby miał ją za rozpuszczoną bogatą córeczkę tatusia, która nie wie na co wydawać pieniądze, niż zyskał świadomość kim naprawdę jest.
— Dzień? — zaczęła, upijając łyk wina, które miało delikatny, owocowy posmak. — Długi, skomplikowany, jak zawsze. Uczelniane sprawy, spotkania, które wolałabym, żeby się nie odbyły. Dziewczyńskie dramaty i takie tam. Nic szczególnego, wbrew pozorom wiodę zwyczajnie nudne życie panie Callahan — uśmiechnęła się, mając ochotę wbić sobie widelec w udo za to kłamstewko.
— Ten dzień kończy się jednak wspaniale — dodała, puszczając do niego oczko — Ile pożarów już dzisiaj ugasiłeś?
Lubiła słuchać opowieści Nate na każdy temat: jego pracy, jego życia rodzinnego, o drobnych przygodach jakie spotykały go w drodze do domu. Niby nic nadzwyczajnego, a zatracała się w jego przyjemnym, ciepłym tonie głosu.
Nathan Callahan


In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
Usiadł naprzeciwko Iriny i posłał jej łagodny uśmiech sygnalizujący, że jest szczęśliwy z jej obecności tutaj.
- Jesteś absolutnym przeciwieństwem nudy, więc nie uwierzę, że aż tak nudne masz życie. - Uniósł swój kieliszek z wodą w geście drobnego toastu przed posiłkiem. - Ale zwyczajny, spokojny dzień każdemu czasem jest potrzebny. - On takiego dzisiaj nie miał. I widząc to puszczone figlarnie w swoim kierunku oczko, wcale nie chciał w tej chwili mieć zwyczajnego wieczoru. Każde chwile z nią były niezwykłe i czuł się tak, jakby mógł cały świat podbić.
- Dzisiaj zagasiłem jedynie pożar braków w personelu. I mam szczerą nadzieję nie musieć gasić żadnego innego. - Pożar oznaczałby przymus wyjechania na akcję, więc i bycia z dala od Iriny, ponownej zmiany ich planów. Czułby się źle z tym, że musiałby przerwać ich randkę, na którą i ona wyraźnie się cieszyła.
- Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. - Wskazał na kolację i sięgnął po widelec, czekając jednak na nią, zanim zjadł pierwszy kęs.
Zdążył przełknąć może drugą małą porcję, kiedy gdzieś w głębi komisariatu rozbrzmiał telefon. Został szybko odebrany i nie minęło nawet dwadzieścia sekund, jak rozbrzmiał znajomy dla niego alarm wzywający do akcji. Serce momentalnie spadło mu w pięty, a ciało automatycznie spięło się w gotowości. Odruchowo poderwał głowę, spoglądając w kierunku, w którym wiedział, że zaraz otworzą się drzwi i jego kompani zaczną w pośpiechu rozpoczynać procedurę przygotowania do wyjazdu. Z zacięta miną spojrzał na Irinę, w oczach poza odpowiedzialnością pojawiającą się zawsze w momencie spełniania obowiązków, błysnął żal. Westchnął ciężko, czując mimo wszystko frustrację, że randka nie wypaliła, jakby los chciał im za wszelką cenę przeszkodzić.
- Irina, przepraszam. - Wiedział, że ona wie, że musiał pracować, ale i tak było mu źle.
Irina Sarafyan


Omertà to kodeks milczenia, który zobowiązuje członków mafii do zachowania całkowitej lojalności i niewyjawiania informacji o działalności przestępczej organizacji, nawet w obliczu groźby kary lub śmierci.
Dlatego kiedy Nate tak próbował jej wynagrodzić wszelkie niedogodności remizy, uśmiechała się do niego z czułością. Słuchała go z uwagą, gdy wielokrotnie wspominał o swojej pracy i coraz częściej miała ochotę sprawić mu niespodziankę, o której oczywiście nie mógł się dowiedzieć - że to ona, jako darmowy darczyńca wspomoże jego jednostkę.
— Mmm — mruknęła, gdy nawinęła na widelec niewielki kawałek makaronu i wsunęła go do ust — Bardzo dobre — zawyrokowała. Nate był drugim mężczyzną, który dla niej gotował. Pierwszym był Alejandro i prawdopodobnie dlatego, uznawała to za pociągające. Sama nie przejawiała zainteresowania kulinariami, więc gdy coś przygotowywała to od serca i potrzeby. Rzadko. Miała własną kucharkę, a i tak często stołowała na mieście lub zamawiała. Dlatego posiłki w wykonaniu Nate'a miały dla niej szczególne wrażenie. Nawijała nową porcję, gdy szczęknął mechanizm alarmu i po chwili damski głos wydał straży dyspozycję. Pożar.
Uchwyciła wzrok Callahana - jak tu go nie podziwiać? - i wstała, odkładając widelec.
— Nie przepraszaj — powiedziała, podchodząc do niego bliżej. Hałas krzątaniny podpowiadał jej, że będą mieli zaraz towarzstwo. Pocałowała go — To na szczęście. Uważaj na siebie i szybko do mnie wracaj. Będę tu czekała.
Obiecała, czując w piersi to dziwne, rozpierające uczucie. Duma? Ta sekunda świadomości, że każdy wyjazd strażaków może być ich ostatnim? Odsunęła się i obserwowała, jak Nate i jego koledzy pospiesznie się przebierają i wsiadają do wozów.
Nathan Callahan


In New York
Concrete jungle where dreams are made of
There's nothin' you can't do
Now you're in New York
- Nie będę miał pretensji, jeśli znudzisz się czekaniem i wrócisz do domu. - Nie chciał, żeby czuła się jakoś zobowiązana do pozostania tu. Przecież może się zanudzić!
Uśmiechnął się do niej jeszcze raz przepraszająco, odgarnął jej włosy ze skroni i założył za ucho w czułym geście i pocałował raz jeszcze, krótko.
- Dam znać, jak już będziemy w drodze powrotnej. - Czy będzie czekała, czy nie, nie chciał żeby się martwiła. Zostawił jedzenie tak, jak stało i pospiesznie poszedł przygotowywać się z resztą kompanów.
W kilka minut wszyscy byli gotowi do wyjazdu. Wsiadając już do wozu, spojrzał jeszcze raz na Irinę, pomachał jej krótko samym wyprostowaniem palców skierowanej w jej kierunku dłoni i wskoczył na siedzenie pasażera. Wyjechali z garażu na sygnałach świetlnych.
Cała akcja okazała się być szybka i łatwa, ktoś podpalił kosz na śmieci i na szczęście ogień się nie rozniósł. Jak tylko wsiedli do wozu, żeby wrócić do bazy, Nate wysłał Irinie wiadomość z informacją, że sprawa opanowana i nic nikomu się nie stało. Obyło się bez ofiar w ludziach, bez oparzeń i zaczadzeń, jedynie wszyscy strażacy wrócili trochę osmaleni, bo cholerny kontener na śmieci dymił tak gęsto, jakby był wypełniony wilgotnym drewnem.
Wjechali do garażu około godzinę po wyjeździe. I ku zaskoczeniu Callahana, Irina faktycznie na niego czekała. Na jej widok poczuł nie tylko ogromną radość, ale i... ulgę. Nerwy jakoś tak momentalnie odpuściły i poczuł pewien rodzaj bezpieczeństwa, które przypominało to związane z domem.
Jak tylko wysiadł z wozu, zdjął z siebie śmierdzącą dymem kurtkę, odwiesił gdzie należy, odłożył kask i dopiero podszedł do Iriny, nieświadom, że przecierając twarz dłonią, tylko bardziej rozmazuje sadzę.
- Nie nudziłaś się? - Zadał to pytanie troszkę z niedowierzaniem, że nie pojechała do domu i naprawdę czekała.
Irina Sarafyan