Choć ostatecznie młodsza Sherman podjęła decyzję o wyprowadzce, uznając za właściwie jedynie poinformować matkę o swojej decyzji, która jak tylko dowiedziała się o tym całym b e z s e n s o w n y m pomyśle po raz kolejny zrobiła jej awanturę, koniec końców okrywając się zasłoną milczenia – czy jeszcze kogoś to dziwiło? – i nawet nie stawiała warunków, z którymi Cecilie jak w żadnej innej sytuacji potrafiłaby wygrać, tyle że wcześniej musiałyby p o r o z m a w i a ć.
A skoro Rose nie była skłonna poświęcić kilku minut własnej córce, ta wzięła sprawy w swoje ręce i spędzając czas - podczas tych wszystkich bezsennych nocy – ostatecznie wybrała pięć mieszkań, które w towarzystwie Nazaria postanowiła obejrzeć.
Plan sam w sobie doskonały, bezproblemowy, zwyczajny, taki który obiera tysiące dzieciaków w jej wieku kierując się możliwością ucieczki od nadopiekuńczych rodziców a także zachłyśniętych tą całą wizją samodzielności i niezależności, które w przypadku Cece stały się sprawą priorytetową – nadrzędnym celem, którym zamierzała się kierować i bez względu na okoliczności postanowiła w szybkim czasie znaleźć swoje wymarzone miejsce do życia.
I o ile w jej głowie wszystko zdawało się układać w idealną całość, bajeczną historię o dorosłym życiu, tak doprawdy... rzeczywistość dopadła ją jak zwykle - mogłaby się w końcu przyzwyczaić - w nieprzewidywalny sposób, rzucając kłody, tym razem w postaci kolejnego ale wypowiadanego przy każdej nadarzającej się okazji przez d’Ursi. W pewnym momencie zaczęła żałować, że go ze sobą zabrała – właściwie to on ją woził – bo poza tym, że potwornie marudził to jeszcze był niezbyt przyjemny dla jednego z właścicieli mieszkania mieszczącego się w Queens.
Mieszkania, które miało odpowiednią cenę, metraż, wyglądało na czyste, schludne i nawet ten cały Josh, który miał być jej współlokatorem okazał się całkiem miłym, akceptowalnym pod wieloma względami – wizualnymi również – młodym człowiekiem studiującym prawo; oczywiście nic więcej nie zdążyła zarejestrować, bo zanim cokolwiek powiedziała Nazario już ciągnął ją za rękę do wyjścia, stwierdzając, że ten cały studenciak jest podejrzany a mieszkanie technicznie źle wykończone.
W związku z tym Cecilie nie odzywała się przez większość drogi, bo właściwie niewiele miała do powiedzenia poza kilkoma mniej przyzwoitymi określeniami cisnącymi jej się na usta. Była oficjalnie o b r a ż o n a, następnie oburzona, potem urażona i na sam koniec wysiadając z jego samochodu trzasnęła ostentacyjnie - demonstracyjnie wręcz - drzwiami jakby tym śmiałym gestem chciała udowodnić swoją dojrzałość. – Możesz mi podać jeden r a c j o n a l n y powód, dla którego posiadanie współlokatora jest czymś złym? Przypominam Ci, że jestem studentką i większość moich znajomych z uczelni wynajmuje z kimś mieszkanie. Poza tym co było nie tak z tymi wszystkimi mieszkaniami, poza tym, że w pierwszym nie podobał Ci się kolor armatury w łazience? – na jej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, ale w dalszym ciągu starała się być spokojna. Splotła dłonie na wysokości piersi tkwiąc na środku chodnika z niezwykle bojową miną i jednocześnie zaczynała wątpić w to, że dzisiejszego dnia miała znaleźć idealne mieszkanie. Idealne, czyli takie które spełniłoby wygórowane oczekiwania mężczyzny.
– To jest ostatnie mieszkanie. Ja jestem już głodna i zmęczona a co za tym idzie coraz bardziej poirytowana. Jeżeli w przeciągu godziny nie podpiszę umowy obiecuję, że dzisiejszego dnia poznasz moją siostrę bliźniaczkę, która ujawnia się tylko w takich sytuacjach. I przysięgam nie chcesz tego - i gdyby nie była zdenerwowana prawdopodobnie nawet by się zaśmiała, uznając swój słowotok za wyjątkowo zabawny, tyle że istniał pewien dziwaczny, nieracjonalny wręcz fakt, którego istnienie nie miało znaczenia do czasu, gdy Cecilie Sherman nie zaczynała być potwornie głodna. Bo o ile najedzona funkcjonowała w pełni szczęścia i radości, tak w przypadku, gdy jej brzuch dopominał się odpowiedniej dawki węglowodanów zaczynała być niezwykle uciążliwa, na tyle na ile pozwalały jej możliwości. – Idziemy i błagam Cię doszukujemy się tylko prawdziwych usterek. Dla mnie nie ma większego znaczenia kolor ścian albo fakt posiadania trzech łazienek. Wystarczy mi jedna, w której będę mogła wziąć wieczorem prysznic a rano umyć zęby – mogłaby zacząć się modlić albo po prostu błagać jakiekolwiek bóstwo o odrobinę litości, ale nie miała już na to absolutnie ochoty więc w dalszej części tej nieszczęsnej wycieczki trzymała Nazario za rękę a później przekraczając próg ostatniego mieszkania w asyście posiadającej za krótką spódnicę i zbyt wyzywający dekolt pośredniczki nieruchomości westchnęła jedynie, jak gdyby zupełnie zrezygnowana.
– I co sądzisz? – rzuciła bardziej do siebie niż do niego w rzeczywistości nie decydując się spojrzeć na jego twarz, angażując całe – pozostałe – siły na wsłuchiwanie się w pełen urokliwych obietnic słowotok kobiety, która niezwykle gładko oraz rzeczowo przedstawiała główne zalety całego tego mieszkania.
Ale czy to wystarczyło, żeby i Pan Maruda przekonał się do tego miejsca?
Nazario d'Ursi