
informacje o postaci
Queens
Rozwódka
Heteroseksualna
r. żeńskiego
Instruktorka jogi
szkoła jogi SURYA - własna działalność
średnie, warsztaty aktorskie
$$$
prywatne ubezpieczenie zdrowotne
OHANA MEANS FAMILY

freeform
Znacie to?
Bo ja znam aż za dobrze.
Moi rodzice nigdy go nie polubili. Uważali, że był za mało amerykański, że nie był od nas, nie wyrażał takich samych poglądów a w szczególności tych dotyczących polityki. I jakkolwiek w większości sytuacji kierowałam się głównie ich opinią, w tym jednym przypadku ujawniając skrywane dotąd pokłady buntu ostatecznie postawiła na swoim – stałam się żoną, człowieka, który według mamy i taty stanowił zupełne przeciwieństwo zięcia jakiego o c z e k i w a l i. Tego wymarzonego, amerykańskiego chłopca, który zapewniłby mi wszystko to na co zasługiwałam, naturalnie według ich wygórowanych standardów, które dla mnie w tamtym czasie nie miały najmniejszego znaczenia.
Nie rozumiałam sposobu postrzegania świata przez moich rodziców. W końcu nie byliśmy nigdy rodziną wyjątkowo wyróżniającą się na tle innych rodzin, reprezentujących klasę średnią. Mama całe życie zajmowała się domem, ojciec był nauczycielem w liceum, po godzinach dawał korepetycje a w dni wolne zabierał mnie, moich dwóch braci oraz naszą rodzicielkę do kina albo wesołego miasteczko. Skąd wiec wykiełkowało w nich to beznadziejne i śmieszne poczucie wyższości, które pozwalało im decydować o tym z kim miałam spędzić resztę swojego życia? Nie rozumiałam i mimo upływu czasu, ale również nabytego doświadczenia nie potrafię zrozumieć ich postępowania.
Bo dla mnie, szczególnie wtedy, gdy jedyne o czym a właściwie o kim myślałam był mężczyzna, którego pokochałam, nie liczyło się nic więcej poza naszym uczuciem i tym co dostrzegałam pomiędzy spojrzeniami oraz gestami, które dla młodej, zauroczonej, oczarowanej dziewczyny były czymś najcenniejszym; jedyną prawdą, w którą skłonna byłam uwierzyć. Nie było istotne to czy zamieszkam w małym, białym domku z powiewającą na ganku flagą Stanów Zjednoczonych i ogródkiem jak z katalogu, w którym mogłabym spędzać czas pielęgnując niewielkich rozmiarów warzywniak. Oczywiście, gdybym znalazła na to chwilę, bo według nieprzerwanego dialogu matki powinnam zaraz po ślubie urodzić, mniej więcej w przeciągu czterech lat dwójkę a najlepiej trójkę roześmianych berbeci, którym miałabym, jak ona mnie i mojemu rodzeństwu poświęcić najlepsze lata swojego życia.
06.06.2008Przez szereg lat słyszałam, zarówno od mojej rodzicielki, jak i jej natchnionych miłością do dzieci przyjaciółek, i później od swoich koleżanek, dumnie obnoszących się tytułem matki roku, które prześcigały się w tym niezwykle upokarzającym konkursie o to, która stosowała lepsze metody wychowawcze, że poród był najpiękniejszym, najbardziej podniosłym i najcudowniejszym wydarzeniem w ich w życiu a już na pewno powinien takim być dla absolutnie każdej kobiety. Otóż nie. Nie potrafiłam, po tym co p r z e s z ł a m, zgodzić się z ich wygłaszaną przy okazji piątkowych spotkań, podczas których słuchałam wszystkich tych rewelacji na temat macierzyństwa, zbyt śmiałą opinią, która według mnie okazała się wierutnym kłamstwem.
Nie przeżyłam w swoim życiu niczego bardziej u p o k a r z a j ą c e g o, jak również dewastującego umysł oraz ciało. I nie wiem, ile to wszystko trwało, ale zdecydowanie za długo, bo jedyne o czym myślałam podczas tej niezwykłej chwili to śmierć, która pozwoliłaby mi nie czuć całego tego bólu doprowadzającego mój organizm do fizycznego wyczerpania.
Byłam szczerze r o z c z a r o w a n a, żeby nie powiedzieć rozgoryczona tymi bajecznymi wizjami, które zostały we mnie wpojone. Nic nie wyglądało tak jak w tych wszystkich, pięknych opowieściach. Byłam bardziej niż zła czy sfrustrowana a obecność, konkretnie jego zbędna o b e c n o ś ć na sali porodowej niczego nie ułatwiała, bo zamiast wspierać mnie w tej całej sytuacji wygłaszał jak zwykle swoje mądrości, zachowując się dokładnie tak jakby to on a nie ja miał wyrzucić z siebie tego czterokilogramowego potwora – niestety w tamtym momencie nie potrafiłam inaczej określić kogoś kto sprawił, że jedyne co czułam to przeszywający każdy fragment ciała potworny ból; również ten i s t n i e n i a.
I dopiero na końcu tej wyczerpującej drogi, czując, że lada chwila a skończyłabym sama ze sobą i nic ani nikt nie byłby w stanie powstrzymać – nawet ten potworny ból – przed ucieczką z tego jak wtedy myślałam i dotąd lubię określać piekielnego miejsca, w którym musiał urzędować sam D I A B E Ł ostatecznie poczułam widząc tę dziwnie zaróżowioną twarz coś więcej. Coś czego nie rozumiałam a przez buzujące hormony mogłam określić jedynie w z r u s z e n i e m. I miłością, której nie zrozumiałam od razu, bo wciąż byłam zbyt mocno pochłonięta dramatyzowaniem oraz zaoferowana użalaniem się nad sobą i swoim marnym losem, który w połączeniu z bólem stał się wyznacznikiem mojego samopoczucia i wszystkich tych towarzyszących mi później emocji, pośród których byłam tak bardzo z a g u b i o n a; raz się śmiałam a chwilę później zalewałam łzami.
26.04.2016Największy zarzut, który powinnam była wpisać na pozwie rozwodowym? To mało amerykańskie imię n a s z e g o syna, które tak bardzo nie podobało się moim rodzicom. Poza tym szereg innych wykroczeń na czele, których stał ten brak zaangażowania a przynajmniej ja to tak widziałam, gdy po raz kolejny prosiłam o więcej wspólnie spędzonego czasu; bez kłótni, złości oraz awantur, pozwalających mi myśleć i wierzyć w to, że wszystko co niegdyś było między nami przestało mieć jakąkolwiek wartość. Żadnych uczuć, emocji, miłości, którą czułam przez wszystkie te lata, a która w ostatnim czasie umierała; powoli i boleśnie uświadamiając mi, że uczucia, z którymi tak ochoczo się obnosiłam, jakimi kierowałam się w życiu stały się jedynie wspomnieniem. Tak jak i on. Bo poza naszym synem i tą ogromną, ogarniającą mnie coraz rzadziej pustką nie pozostawił po sobie zupełnie nic. A ja się z tym pogodziłam, a przynajmniej sprawiałam - chciałam sprawiać - takie wrażenie na sali sądowej i później, gdy ostatni raz spojrzałam na niego w ten jeden w y j ą t k o w y sposób, rozumiejąc, że już nigdy nie nazwiemy się mężem i żoną.
13.09.2024Zalewając się falą zwątpienia, niepewności i ostatecznie niezrozumienia wybijającego się coraz mocniej wraz z kolejnym wypowiedzianym słowem; słowem, które zdawało się być jedynie echem, kłamstwem zasłyszanym przypadkiem, mało wyrafinowanym żartem mieszającym się wraz z niespokojnym oddechem i tym litościwym spojrzeniem, które w tej s y t u a c j i było – jak dla mnie – nie na miejscu.
Tak samo jak brak jednoznacznej odpowiedzi na te wszystkie, nieświadomie wypowiedziane pytania, jakby w akcie desperacji, szukając ratunku aż w końcu rozumiejąc, że czasem to cisza może okazać się najstraszliwszą odpowiedzią. Zbyt w y m o w n a, żeby ją zignorować, zapomnieć o niej i żyć jak chwilę wcześniej; w codzienności, w której jedynym i zarazem największym problemem był nieopłacony na czas rachunek, zapomniany mandat albo lista zakupów na niedzielny obiad. Życiowa p o r a ż k a, największy zawód i los, który ze mnie zadrwił pozbawiając absolutnie jakiekolwiek wiary w to co do tej pory osiągnęłam, żywiąc nadzieję, że wszystko to co udało mi się zrobić, czego dokonałam i czym kierowałam się przez ponad dwadzieścia – a może i dłużej – lat miało sens.