x przeprowadzamy gruntowe porządki. Więcej informacji wkrótce. x Twardy reset: Cmmd + Shift + R lub Ctrl + F5
Trwająca od grudnia do lutego, zima, charakteryzuje się niskimi temperaturami, które zazwyczaj wahają się od -3°C do 4°C. W tym okresie to piękne miasto często doświadcza opadów śniegu, co sprawia, że krajobraz staje się malowniczy. Uważajcie na wiatry, które mogą być dość silne, co tylko potęguje odczucie zimna. Watro więc sięgnąć po swoją ulubioną parę rękawiczek, czapkę i szalik. Mimo chłodnej pogody, Nowy Jork w zimie nie zwalnie tepa, zwłaszcza w okresie świątecznym, gdy miasto jest pięknie oświetlone, ozdobione dekoracjami i pełne atrakcji.
Luce nie wiedziała co ją nawiedziło, kiedy postanowiła, że prawie trzydziestostopniowy upał był dobrym momentem, żeby wybrać się na kort. Pół godziny wystarczyło, żeby ze śmiechem odrzuciła rakietę w kąt i pożegnała się ze ścianą, z która “grała”. Nigdy nie była najlepszym zawodnikiem, a od czasu studiów nie grała z nikim, i gdyby ktoś pytał, na pewno nie przyznałaby się do tego ile razy musiała wyciągać dłoń po nową neonową piłkę. Ale lubiła tu przychodzić, jej ciało było zmęczone, a mięśnie przyjemnie (o ile można było tak to nazwać) bolały nawet po krótkiej sesji. Jednak zanotowała w głowie, żeby następnym razem zwrócić uwagę na pogodę.
Przyzwyczajenie się do Nowego Jorku zajmowało jej już chwilę. Przez ostatnie dwa tygodnie odkrywała swoją nową okolicę, odwiedziła rodziców i kilka razy pojawiła się w swojej nowej firmie. To czego jeszcze nie zrobiła, to przyznanie się do tego, że biuro, w którym miała zacząć bywać od poniedziałku do piątku nie nazywało się Latham & Watkins. Siadając pod żółtym parasolem skrzywiła się na myśl o konfrontacji, której sama była powodyrem, a którą miała zamiar odłożyć do ostatniej chwili. Może pojawi się na sali sądowej i wywoła burzę pozwalając by reszta Lathamów dowiedziała się o jej zdradzie poprzez wiadomości, które je zaleją.
Uśmiechnęła się w podziękowaniu kiedy kelner postawił na jej stole dzbanek z wodą i szklankę. I wtedy, kiedy ocierała czoło białym ręcznikiem jej spojrzenie zatrzymało się mężczyźnie wychodzącym przez bramkę jednego z kortów. Mogłaby przysiąść, że przestała oddychać na kilka sekund zanim znalazła odpowiedzi na pytania pojawiające się w jej głowie. Poza aklimatyzacją, poprzednie dwa tygodnie spędziła nad pisaniem jednej, krótkiej wiadomości. "Hej" wydawało się zbyt swobodne, "Dawno nie rozmawialiśmy" było szczere, ale zbyt bezpośrednie... ostatecznie nie wysłała nic. Bo dlaczego miała? To nie tak, że utrzymywali kontakt, który stracili niedawno... Podniosła telefon żeby szybko wystukać wiadomości do jednej osoby, która musiała wiedzieć, że ich ścieżki się przetną. — Fuck... — Wyszeptała sama do siebie odkładając telefon na stolik i przygryzając wnętrze policzka. Była niemal stuprocentowo pewna, że ich przyjaźń była wyrobem jej wyobraźni....
Serio L?
Nie mogłaś mi napisać, że to JEGO klub, kiedy wysłałam Ci nazwę?
Za delikatnym podmuchem wiatru, w który musiał się wczuwać, żeby dobrze zaserwować piłkę. Za rześkim zapachem równo i krótko ściętej trawy. Za adrenaliną, która kierowała nim podczas dłuższej wymiany piłek. Za byciem czujnym i uważnym, obserwując każdy następny ruch swojego przeciwnika. Za wyrabianiem techniki i dokładności, które okazywały się niesamowicie istotne w kluczowych momentach. Za dynamiką i ekspansywnością podczas gry z drugim zawodnikiem. Za tym poczuciem, że jego organizm walczy o każdą następną piłkę…
Świadomość, iż trenował i przygotowywał się do zbliżających się rozgrywek, sprawiała, że stawał na korcie z zupełnie innym nastawieniem, niż podczas zwyczajnych, rekreacyjnych rozgrywek, na które umawiał się od czasu do czasu. Jego skupienie i zaangażowanie były na maksymalnym poziomie. Tak samo, jak oddanie, które nie pozwalało mu przepuścić ani jednej piłki bez próby przekierowania jej na stronę przeciwnika. W końcu robił coś, w co wkładał swoje całe serce.
Chwycił po biały ręcznik, którym przetarł pokrytą potem twarz.
Podszedł do niego Joseph, który jak zawsze po treningu podziękował mu za dobrą grę poprzez solidny uścisk dłoni. Oparł swoją rakietę na podłożu i podparł się na niej jedną ręką, po czym zaczął wypunktowywać swoje uwagi do gry Morrisona. Brunet słuchał go z ogromną uwagą, co jakiś czas potakując głową. Cenił sobie rady i spostrzeżenia przyjaciela, który był świetnym obserwatorem i sam już zajmował się trenowaniem.
Joseph opuścił kort jako pierwszy. Morrison został jeszcze na krótką chwilę, by obrzucić wzrokiem boisko. Oczami wyobraźni widział swoje ruchy, które powinien poprawić, żeby być lepszym. Zastanawiał się, główkował, rozważał, by przy następnym spotkaniu nie popełniać tych samych błędów.
Gdy skończył swoje przemyślenia, umieścił wodę i ręcznik w torbie sportowej, którą przerzucił sobie przez ramię i z rakietą w dłoni skierował się w stronę wyjścia z kortu, a później głównego budynku. Kątem oka dostrzegł dziewczynę przy jednym ze stolików, co sprawiło, że mimowolnie jego wzrok powędrował w jej stronę. Ten odruch był tak bezwarunkowy, że brunet zaraz ponownie patrzył przed siebie, nie zmieniając toru swojej drogi.
Lucy?
Po kilku sekundach połączenia nerwowe w jego umyśle zadziałały prawidłowo, identyfikując osobę, którą ukradkiem dostrzegł. Natychmiastowo zatrzymał się w miejscu i już o wiele bardziej świadomie odwrócił twarz w jej kierunku, koncentrując na niej swoje przenikliwie spojrzenie. Gdy ogarnęła go pewność do tożsamości owej dziewczyny, to błyskawicznie na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
— Cześć, Latham — powiedział swobodnie i głośno ze względu na dzielącą ich odległość.
Dookoła nie było nikogo, więc bez najmniejszego oporu pozwolił sobie na tą bezpośredniość. Ruszył ku niej, dostrzegając, jak w międzyczasie odkładała telefon na stoliku. Mimo wszystko zatrzymał się w bezpieczniej odległości około trzech kroków od niej. Nie chciał wyjść na osaczającego natręta, zaczepiającego dziewczyny w West Side Tennis Club. Poza tym minęło sporo czasu, odkąd skończyli studia, więc mogła już go nie kojarzyć.
— Casey… przyjaciel Leah — powiedział, przypominając jej o sobie w razie, gdyby go nie skojarzyła. Był pewien, że gdy tylko wspomni o tej nieznośnej dziewusze, którą nazywał swoją przyjaciółką, to nawet gdyby był zakopany w samych odmętach pamięci dziewczyny, to uda się jej odnaleźć jego osobę. Morrison zatrzymał swój wzrok na jej jasnych, pięknych oczach, a entuzjazm i rozradowanie nie opuszczały jego twarzy.
— Tenis w ten upał nie jest najrozsądniejszym wyborem. Wiem, co mówię — zażartował, czując, jak z mokrych włosów spływają na jego twarz kropelki potu. — Dopiero po rozgrzewce czy już po treningu? — dopytał od razu. On sam niewiele robił sobie z pogody, bo musiał umieć grać w różnych warunkach pogodowych. Jednak jeżeli chodziło o rekreacyjnych graczy, to przy takich temperaturach pojawiali się oni albo od rano, albo dopiero wieczorem.
— Leah wspominała, że właśnie niedawno wróciłaś — napomknął, że takie informacje do niego dotarły. Nie począł z nimi nic więcej, bo obecnie w jego życiu działo się zbyt wiele. Zresztą kojarzył, że przyjaciółka wspominała coś o organizacji jakiegoś wyjścia starą, studencką paczką, więc i tak było wysokie prawdopodobieństwo, że się spotkają.
Aczkolwiek los chciał, żeby wpadli na siebie wcześniej.
Chociaż usłyszała ciche wibracje, kiedy odłożyła telefon na stół, nie podniosła go z powrotem. Jej spojrzenie było utkwione w wysokiej sylwetce mężczyzny. Stał w sportowym stroju, a krople potu rozsiane po jego skórze błyszczały się w pelnym słońcu. Odwróciła wzrok, gdy ją zauważył. Tylko na jeden krótki moment, bo nie miała wątpliwości, że ją rozpoznał. Jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu.
Nie zmienił się.
Oczywiście wydoroślał, a jego twarz nabrała ostrzejszych rysów, choć te automatycznie łagodniały kiedy się uśmiechał. Ale się nie zmienił, rozpoznałaby go tutaj, bez nikogo dookoła, i w tłumie ludzi.
Latham.
Zmrużyła oczy, nie mogąc już dłużej powstrzymywać uśmiechu. Zwłaszcza kiedy przedstawił się z imienia podchodząc bliżej. Cała obawa, którą czuła jeszcze sekundy wcześniej, minęła, a próba napisania wiadomości przez tydzień wydała się śmiesznym konceptem.
— Naprawdę myślisz, że mam tak krótką pamięć? — Zapytała rozbawiona unosząc otwartą dłoń nad linię oczu żeby osłonić się od ostrego słońca. — Obawiam się, że potrzebowałabym dużo więcej czasu, żeby cię nie rozpoznać. Hej Case.. — Jej głos złagodniał, gdy wypowiedziała jego imię I podniosła się z krzesła żeby zrobić krok w przód, i wychylić się po krótki uścisk na przywitanie. W innym przypadku odpuściłaby przytulenie upoconego mężczyzny, ale sama dopiero kilka minut wcześniej zeszła z kortu, co nie umknęło jego uwadze. Jej torba z rakietą wisiała przerzucona przez oparcie krzesła.
— Mogę tylko wyznać, że po dzisiaj, mam nauczkę i więcej nie popełnię tego błędu. — Przyznała i zagarnęła kosmyk włosów za ucho zanim skrzyżowała ręce na klatce piersiowej I kiwnęła głową w stronę wolnego krzesła tuż obok jej. — Po wszystkim, choć zazwyczaj wytrzymuję dłużej niż trzydzieści minut. — Przekora w jej głosie była słyszalna.
Pamiętała, że uprawiał tenis jeszcze zanim się poznali na uniwersytecie, ale po kontuzji przestał. Ale teraz? Teraz wyglądało na to, że wrócił do sportu i wyglądał na dużo szczęśliwszego. Chciała zacząć wypytywać go o szczegóły, o to czy gra dla przyjemności, i jak często tu przychodzi. Czy chce wziąć udział w turnieju? A może już w jakimś uczestniczył?
— Parę tygodni temu. Musiałam w koncu pożegnać się z wybrzeżem Francji. — Nie chciała przyznawać się do tego, jak wyglądała jej wiadomość od Leah, kiedy napisała do niej z dobrą nowiną. "Casey się rozwodzi, wysyłam Ci jego numer." - Bez owijania w bawełnę, ale też nie nacisku na odpowiedź gdy Lucy nie odpisała na tę wiadomość. — A ty? Co u ciebie? Kiedy wróciłeś do gry? — Uśmiech nie schodził z jej ust, choć wiedziała coś, nie wiedziała za wiele. A chciała.
Jak dobrze, że nie wysłała wcześniej żadnych niezręcznych wiadomości.
Casey chyba najzwyczajniej w świecie nie zakładał, że mógłby zapaść w jej pamięci. W czasach studenckich dzieje się bardzo wiele, ale równie dużo przemija. W tym znajomości, które nawet jak wydają się być bliskie, ciepłe i wyjątkowe, to niestety proza życia sprawia, że rozpływają się niepostrzeżenie i nagle należą już tylko do pewnego fragmentu przeszłości.
— Wziąłem poprawkę na to, że pani adwokat ma raczej dużo o wiele ważniejszych spraw na głowie — prędko wybrnął z sytuacji.
On ją pamiętał, a jego słowa wskazywały na to, że nawet bardzo dobrze, bo użył określenia, którym lubił ją delikatnie drażnić w dawnych czasach. Nie robił tego absolutnie po złości. Wtedy czuł się przy niej na tyle swobodnie, że niepozorne dokuczanie sobie było dla niego czymś całkowicie niewymuszonym.
Dostrzegając podniesienie się dziewczyny, postąpił krok do przodu. Wolną ręką objął ją delikatnie, przy tym nieznacznie pochylając się do dołu, by móc odwzajemnić jej uścisk. Okoliczności może nie były najbardziej komfortowe, ale przynajmniej obydwoje nadawali się jedynie do tego, by udać się pod prysznic, więc nikt nie był poszkodowany. Zaraz odłożył torbę oraz rakietę na ziemię i zajął wskazane przez nią miejsce. Oparł się przedramionami na stoliku, pochylając się nieznacznie do przodu.
— W tych warunkach to i tak bardzo dobry czas. Niektórzy nie wytrzymują dziesięciu minut — zauważył zgodnie z prawdą. Oczywiście ci najbardziej zagorzali i wytrwali potrafili rozegrać cały mecz, który trwał dwie czy nawet trzy godziny choćby w największym słońcu. Jednak Morrison nie popadał w takie skrajności, zdając sobie sprawę, że nadgorliwość nie sprzyja rozwojowi sportowemu, a czasem niespodziewanie potrafi go zaburzyć. — Polecam przyjście na kort pod wieczór. Słońce zachodzi, temperatura już nieco spada, niebo przybiera błękitno-różowy odcień… piękne warunki do gry — zarekomendował z ciepłym uśmiechem na twarzy. To wyobrażenie — albo raczej wspomnienie, bo przecież taki obrazek widywał niejednokrotnie — budziło w nim dobre emocje. Działało na niego kojąco i wyciszająco jednocześnie. To był jego ulubiony czas do gry. Przynajmniej takiej, w której skupiał się na dopracowaniu swojej taktyki, powtarzalnych ćwiczeniach i obmyślaniu strategii meczowej.
— Musiałaś czy chciałaś? — dopytał.
Przeprowadzka z powrotem do USA nie była niczym prostym, na co ktokolwiek zdecydowałby się bez większego zastanowienia, więc musiały istnieć ku temu pewne powody, których Casey najwidoczniej był ciekawy. Mógł też być za bardzo zmęczony, by odczytać swoje pytanie za przesadną wścibskość.
W każdym razie nie kierowały nim niemoralne intencje. Po prostu chciał wiedzieć o niej więcej. Chciał usłyszeć, jak powodziło się jej w życiu. Jaka była szczęśliwa i zadowolona. Jaka jej praca była spełniająca. Gdyż kiedyś Lucy była mu bliska. I na jego mocno pokręcony sposób była dla niego ważna, więc miał nadzieję, że jej życie ułożyło się w pełni po jej myśli.
— Też kilka tygodni temu. Właśnie przygotowuje się do turnieju, który mam nadzieję, że ponownie otworzy mi drogę do naprawdę ważnych zawodów — skupił się na temacie swojej gry, co niezmiennie wywoływało uśmiech na jego twarzy. Od tego wszystkiego zaczął już przesadnie odczuwać swoje policzki, które nie były przyzwyczajone do ciągłego szczerzenia się. Jednak to też musiało przeminąć. Po chwili na jego buzi zagościł specyficzny wyraz. Mięśnie napięły się, mimika zastygła w krzywym wyrazie, jakby sam nie wiedział, jakie emocje mógłby pokazać. Najbardziej odczuwalne było lekkie skrępowanie i zawahanie. Wypadło czy nie? Nie było, czym się chwalić. Jednak ukrywanie istotnych faktów nie świadczyłoby raczej o nim dobrze.
— Poza tym to rozwodzę się z Morgan. Wyprowadziłem się i wynajmuje małe mieszkanie… trochę jak za studenckich czasów — dopowiedział na sam koniec, robiąc fałszywie dobrą minę do złej gry. Jednak jego uciekające w dół spojrzenie świadczyło o jego ogromnej niepewności. Te słowa ciężko przeszły mu przez gardło. Jeszcze nie przywykł i nie pogodził się z takim obrotem spraw. Może nawet nadal był nieco skołowany.
— I kto to mówi Panie FBI, musisz mi pokazać swoją odznakę. — Odparła zaczepnie i oparła się wygodniej o oparcie krzesła. — Na razie raczę się jeszcze kilkoma dniami wolności od prawniczego życia. Aaa dopiero potem będę zbyt zajęta, żeby cię pamiętać. — Ich, nie tak znowu wielka grupa, przez kilkanaście dobrych miesięcy na studiach, była nierozłączna. Choć nie mieli tych samych zajęć, ani egzaminów, przynajmniej nie wszyscy, jakimś sposobem zawsze odnajdywali się na korytarzach CU, albo w tych samych barach czy pokojach w akademikach, żeby paść na kanapę i pomarudzić o profesorach i ich idiotycznych wymaganiach. Albo wyjść do baru, do klubu, parku - gdziekolwiek. Wyjechać na wspólny weekend za miasto i upić się przy ognisku. Lucy odkrywała wtedy zupełnie inny świat niż ten, do którego przywykła. Poznała ludzi, których nie rozpoznałaby teraz na ulicy, ale też tych, których nie dałaby rady zapomnieć, nawet gdyby próbowała. Na pewno nie zapomniała o Casey’m, a on nie zapomniał o niej, co zdawało się z tego wszystkiego najbardziej zaskakujące. Zwłaszcza, że to Lucy, gdzieś w trakcie, wycofała się powoli z jego życia. Nie chciała nikomu nadepnąć na piętę, nikomu mieszać w życiu, zwłaszcza jemu.
A teraz siedziała i nie odwracała od niego wzroku, gdy siedział naprzeciwko niej, lekko pochylony nad stolikiem.
Coś zmieniało się w jego twarzy, kiedy opowiadał o tenisie. Ona zazwyczaj pojawiała się w klubie o poranku, lubiła uderzenie endorfin, zanim zaczęła dzień na dobre, ale wyobrażenie kortu o zachodzie słońca, z niebiesko różowym niebem, mogło zmienić jej zdanie. Na pewno. Może dlatego nie wpadli na siebie wcześniej? Od kiedy dołączyła pojawiali się tutaj w zupełnie innych porach dnia. Aż do dzisiaj.
— Powiedzmy, że trochę chciałam, a trochę musiałam. — Wzruszyła ramionami. — Wieczne wakacje z każdym dniem są mniej i mniej odpoczynkiem. Poza tym tęskniłam za Nowym Jorkiem. Dodatkowo rodzina, wymagania, prawdziwe życie. Moja mama nie ma się najlepiej. — Zaskoczyła sama siebie tym jak łatwo było jej wyrzucić z siebie wszystkie powody, dla których postanowiła wrócić. Zwłaszcza ten ostatni. Nie była otwarta, nie wobec każdego, a jednak po latach wystarczyło jej kilka minut, żeby poczuć się na tyle komfortowo przy Casey’m, że po prostu to powiedziała. Wyprostowała się na krześle i jakiś cień przeszedł przez jej twarz zanim się otrząsnęła i rozejrzała dookoła. — No i porzuciłam Manhattan na rzecz Queens, powoli odkrywam nową okolicę. — Zakończyła, bardziej entuzjastycznie, ciekawostką na temat swojego miejsca zamieszkania, niekoniecznie chcąc wgłębiać się w temat choroby w rodzinie.
— Casey! — Nie mogła powstrzymać się od zawołania, kiedy powiedział o turnieju i zawodach. Ten sam uśmiech znów pojawił się na jego twarzy. — Może w końcu będę miała okazje zobaczyć cię w grze, czy mogę kupić już bilety na turniej? Zawody? — Nie wiedziała czy zareagowała za szybko, bo chwilę później jego twarz zastygła. Lucille nie była panikującym typem osoby, ale przez ułamek sekundy zawahała się i spojrzała na niego niepewnie. Rozwód. Westchnęła i uśmiechnęła się lekko, przepraszająco. — Słyszałam… — Przyznała, może trochę zbyt szczerze. — Leah. — Wyjaśniła i przekrzywiła głowę na bok. — Naprawdę mi przykro, zawsze wyglądaliście na… zakochanych i szczęśliwych. Kto jak kto, ale wy. Zawsze myślałam, ze to na zawsze... — Chciała wyciągnąć dłoń przez stolik, żeby złapać jego, ale nie mogła. Jakby to wyglądało? Nie widzieliśmy się X lat, pozwól mi potrzymać twoją dłoń na pocieszenie? Lucy przygryzła lekko wargę i uśmiechnęła się gdy wspomniał o swoim mieszkaniu. — No patrz, oboje przed trzydziestką i oboje rozpoczynamy coś nowego. Gdzie podziali się imprezujący studenci?
Morrison uśmiechnął się przekornie na jej odzywkę, jednocześnie pochylając nieco twarz do dołu, jakby w delikatnym zawstydzeniu czy skrępowaniu. FBI brzmiało bardzo poważnie, kojarzyło się z pościgami za naprawdę groźnymi kryminalistami i rozpracowywaniem zorganizowanych grup przestępczych. A on po prostu siedział przed komputerem. Oczywiście wykonywał wtedy swoją pracę, która miała znaczenie i niejednokrotnie okazywała się niebywale przydatna, jednak samego siebie nigdy nie uważał za agenta FBI z prawdziwego zdarzenia.
— Na kort jej nie zabieram. Liczę, że akurat tutaj nie będzie mi potrzebna — skomentował krótko.
Były sytuacje, w których odznaka mogła się przydać, chociaż Casey nie był z tych, którzy nadmiernie korzystaliby z tego. Szczególnie że jeszcze całkiem niedawno był bliski jej oddania, bo chciał całkowicie zrezygnować z pracy, by móc zająć się tenisem. Dopiero po rozmowie z przełożonym doszedł do wniosku, że zostanie, tylko w innym trybie pracy, żeby w pełni nie palić za sobą wszystkich mostów.
Słuchał jej z uwagą wymalowaną na twarzy, gdy zaczęła opowiadać. Jego jasne tęczówki były mocno skupione na jej buzi, a głowa w międzyczasie delikatnie potakiwała na znak zainteresowania. Jednak gdy wspomniała o swojej mamie, to pojawił się w nim ślad napięcia. Pytając hej, co u ciebie?, raczej nikt nie spodziewa się otrzymania przykrych informacji, jednak niestety one też nieustannie wydarzały się wszędzie dookoła.
Casey chciał dopytać o jej stan, o to, co się wydarzyło, czy potrzebuje jakiejś konkretnej pomocy bądź specjalisty, jednak w tym momencie powstrzymał się przed zbędną napastliwością. Lucy pochodziła z bardzo dobrej i usytuowanej rodziny, więc zapewne jej mama miała zapewnioną możliwie najlepszą pomoc.
— Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze — powiedział, zamykając ten mało przyjemny temat, od którego sama Lucy bardzo chętnie uciekła. Przy tym uśmiechnął się nikle, trochę tak nijak. Nie trwało to długo, bo zaraz zareagował widocznym pobudzeniem, słysząc nazwę dzielnicy, która obecnie jemu też była bliska. — O, proszę. Ja wylądowałem w Astorii. Mieszkanie w całkiem dobrej cenie, nie tak daleko do parku, co jest ważne, bo codziennie rano biegam… ale okolicy też jeszcze nie znam zbyt dobrze — przyznał od razu. Dla niego miejsce nie miało, aż tak ogromnego znaczenia. Pracował głównie zdalnie, do klubu tenisowego i tak dojeżdżał samochodem — nie miał zbyt wielkich wymagań. Przynajmniej na razie, bo nie myślał jeszcze w dłuższej perspektywie. Na razie starał się jakoś odnaleźć się na nowo we własnym życiu.
— Nie, nie, to nie jest dobry pomysł — zareagował prędko, przy tym kiwając przecząco głową. Zaraz wyprostował się, rozumiejąc, że zapewne nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie. — To znaczy… to jest dopiero sam początek. Wiesz, nie wiem, jak to będzie i czy będzie mi szło. Chyba wolę nie zapeszać — wytłumaczył. W kontekście samej gry nie był niepewny siebie. Był w bardzo dobrej formie, jego technika była na wysokim poziomie. Jednak wiedział, że to nie będzie miało znaczenia, jeżeli zdrowie nie będzie mu sprzyjać. A kontuzja mogła odezwać się w najmniej oczekiwanym momencie. — Jeżeli dojdę do finału tego turnieju, to ogarnę dla ciebie i Leah bilety, co ty na to? — zaproponował, zerkając na nią z zaciekawieniem. Z tym nie powinno być problemów, bo jednak niewielkie zawody nie cieszyły się, aż tak ogromną popularnością. Zresztą zawsze była pewna pula biletów dla najbliższych uczestników, a że on nie planował mieć żadnych innych bliskich, którzy mieliby go wspierać, to był przekonany, że uda mu się je załatwić nawet na ostatnią chwilę.
Wspomnienie o rozwodzie było niezręczne, jednak trudno było przemilczeć tak istotny fakt. Chyba też niezbyt wypadało. Cóż, nie robiłby tego, gdyby miał świadomość, że wiedziała. Ah ta Leah.
— Też tak myślałem, ale nie wyszło… chyba muszę zacząć szukać prawnika, bo dostaje jakieś pisma, z których niewiele rozumiem poza tym, że porozumienie stron chyba nie wchodzi w grę — przyznał szczerze. Nie mówił tego w tonie, który sugerowałby olewczy stosunek. Bardziej wyglądało to tak, jakby Casey nie spodziewał się machiny, która zostanie pociągnięta wraz z próbą wprowadzenia tego rozwodu w życie.
— Nie wiem, jak ty, ale ja chętnie wróciłbym do tamtych czasów, by moim największym problemem było niezaliczone kolokwium — zażartował sobie na koniec, próbując pozbyć się złego wrażenia, które na pewno pozostawił po sobie, wspominając o tej całej sytuacji z Morgan. Widać było, że brunet starał się odepchnąć ten temat prędko na bok i nie zagłębiać się w przyczyny rozstania.
— Zresztą może ci imprezujący studenci niedługo powrócą. Leah wspominała ci o spotkaniu? — dopytał, widocznie zainteresowany faktem, czy Lucy w ogóle słyszała o takich planach, a jeżeli tak, to czy miała zamiar się pojawić.
Zazwyczaj tok jej myślenia, sposób w jaki się wypowiadała i prowadziła rozmowę, był swobodny, ale zawsze kontrolowany. To z jaką łatwością przyszło jej podzielić się tą dość prywatną informacją nie było standardowe. Mogła to zrzucić jedynie na fakt, że przypadkowe spotkanie Casey’ego na korcie, tuż po treningu w pełnym słońcu sprawiło, że powiedziała co ślina przyniosła jej na język. Przegrzanie słoneczne!
Zmiana tematu na mieszkanie była idealnym rozwiązaniem, którego szybko się chwyciła. Zawłaszcza kiedy zauważyła na jego twarzy drgniecie.
— Jesteśmy w tym samym klubie i na dodatek jesteśmy sąsiadami? Jakby ktoś celowo wrzucił nas w jedno miejsce. — Wyciągnęła dłoń po niebieski bidon z resztką ciepłej już wody. Zażartowała o Queens doskonale wiedząc, że przerysowuje, a od Astorii do Hunter’s Point był kawałek drogi. Odkrywanie dzielnicy, w jej wykonaniu, na razie polegało na kilku sporadycznych spacerach nad wodą, znalezieniu kawiarni i miejsca parkingowego dla samochodu, który przyjechał zabrać ją na spotkanie w firmie. Jej industrialno-artystyczny zakątek Queens złapał ją jednak za serce, pomimo zdziwionych spojrzeń jej rodziny, kiedy kupiła swoje mieszkanie.
Uniosła lekko brwi kiedy Casey uciął szybko jej pytanie w sprawie zawodów i poprawiła się na krześle. Naprawdę musiało mu zależeć, na tym sporcie, na zawodach... z tej perspektywy i tym jaką przejawiał pasję, była trochę zaskoczona, że wytrzymał tyle czasu u boku Morgan, i nie podjął się spróbowania swoich sił w tenisie już wcześniej. Choć nigdy wcześniej nie widziała jak gra, wiedziała, że jest dobry. Na pewno był znakomitym graczem kiedy otrzymał kontuzji. Tyle wiedziała z opowieści. — Okej, mogę przystać na taki układ, z odpowiednim uprzedzeniem, żebyśmy mogły przyszykować jakieś bannery. — Rozciągnęła ręce nad głową, jakby pokazywała ich wielkość. Oczywiście gdyby miała przyjść to zachowywałaby się jak dorosła, opanowana osoba. Co do Leah - nie miała pewności. Olbrzymie plakaty i pomalowane twarze brzmiały jak coś czego podjęłaby się bez wahania.
A ona?
Ona wyprostowała się kiedy wspomniał o papierach i prawniku. Przez chwilę głęboko zastanawiając się nad swoimi kolejnymi słowami.
— Jeśli chcesz, możesz odmówić jeśli przekracza to granice pierwszego spotkania po latach. — Uśmiechnęła się odrobinę — Mogę ci z tym pomóc. Z dokumentacją, pismami, mediacją. Wiem jak dezorientujący może być prawniczy żargon. — Oferowała z samej chęci pomocy, bez żadnego drugiego dna. Sprawy wiążące się z zatrudnieniem adwokata nie były ani łatwe ani przyjemne, zazwyczaj pełne komplikacji, haczyków i przeróżnych wymagań z obu stron. Jeśli mogła choć trochę temu ulżyć, odkomplikować i roszyfrować kilka pism. Decyzja należała do niego. — Tak, ja też tęsknię za nieskomplikowanym życiem. Powinniśmy sprawdzić czy nasz bar przy CU dalej istnieje i poudawać w grupie... — Zaśmiała się przytakując. Słyszała o proponowanym przez ich wspólną znajomą spotkaniu. Podobno prawie wszyscy byli w Nowym Jorku, i teraz kiedy i ona wróciła, mogli wyjść, napić się i powspominać.
Casey sam nie pomyślałby o tym, jeżeli nie usłyszałby tych słów. Jednak po ich padnięciu milczał, a na jego twarzy pojawiła się konsternacja. Szukał mieszkania na szybko i nie miał zbyt wielu wymagań. Ostatecznie zastanawiał się pomiędzy dwoma — jednym w Queens a drugim na Bronxie. Pamiętał, że pokazał obie te oferty Leah i stwierdził, że chyba wybierze to drugie, bo było nieco tańsze, a przecież nie był pewien, jak to będzie teraz u niego wyglądać z finansami. Jednak wtedy jego ukochana przyjaciółka zaczęła bardzo niekorzystnie wypowiadać się o tej dzielnicy, a jednocześnie wychwalała Queens. Ostatecznie dał się jej przekonać. Więc… musiał sobie z nią porozmawiać, czy z jej strony jednak nie pojawiła się pewna celowość. Aczkolwiek przemilczał ten fakt, chcąc pierw uzgodnić prawdę z przyjaciółką, a nie gdybać i obgadywać ją za plecami, bo to nie było w jego naturze.
Jego wzrok powędrował ponad jej głowie, jakby rzeczywiście miał nad nią pojawić się jakiś baner. Twarz ponownie rozpogodziła się — co działo się wyjątkowo często w jej obecności, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że ostatnimi czasy Casey raczej bywał stale przybity — a w jego wyobraźni pojawiło się kolorowe, dopingujące go hasło.
— Proszę, nie rzucaj tym żartem przy Leah, bo ona może potraktować to na serio — odpowiedział prędko, wracając do jej pięknych tęczówek. Jednak tenis był sportem z bardzo wyraźnie zarysowanymi zasadami, których nie należało przekraczać, a w niektórych przypadkach nawet nie mogło się tego robić, bo nawet mogłoby dojść do dyskwalifikacji. Na trybunach należało zachowywać się przynajmniej przyzwoicie i nosić też odpowiedni ubiór, więc takie zabawy niestety — albo na szczęście — nie wchodziły w grę.
W każdym razie ta całkowicie nierealna wizualizacja mimowolnie poprawiła mu humor. A gdyby zagłębić się w to, to nie tylko ona miała wpływ na nastrój Morrisona. Przyjemnie zrobiło mu się na myśl, że ktoś pojawiłby się na trybunach, żeby mu kibicować i go wspierać. Odkąd podjął decyzję o powrocie, to był z nią całkowicie sam. Oczywiście miał Leah, ona pomagała mu z tym mieszkaniem, przeprowadzką i pocieszała w sprawie Morgan, więc mogła już nie pomyśleć o tym całym tenisie — przecież miała też swoje życie i swoje problemy. A poza nią Casey nie miał za bardzo nikogo, bo przez ostatnie lata jego życie kręciło się wokół żony — i w dużej mierze także wokół jej kariery.
Morrison, ty głupku, zapomniałeś, że masz prawnika przed sobą?
Zapomniał. Nieważne, że w rzeczywistości pamiętał, bo przecież wcześniej o tym rozmawiali. Jednak nie pomyślał o tym, że mógłby poprosić ją o pomoc w tej sprawie. Pewnie dlatego że nie myślał jeszcze w pełni poważnie o tym rozwodzie, bo to wszystko wydawało mu się absurdalne. Jakby ktoś wyrwał go z jego własnego życia i wrzucił do kompletnie innej bajki, której scenariusza nie znał i nie potrafił się w niej odnaleźć.
— Dzie-… Dzięki, to bardzo miłe z twojej strony — odpowiedział dosyć niepewnie.
Doceniał tą propozycję. Prawdopodobnie od razu powinien z niej skorzystać. Chociaż czuł się z nią też nie do końca komfortowo, bo jednak spodziewał się, że podczas rozwodu wypływają różne, prywatne sprawy i chociaż sam — poza tą całą sprawą z tenisem, o której już Lucy wiedziała — nie miał niczego na sumieniu, czego powinien się wstydzić, to jednak czuł się lekko skrępowany. Jakby doskwierał mu fakt, że może okazać się, że wcale nie był takim dobrym mężem, jak mu się do tej pory wydawało i musiałby się obnażyć przed kolejną, bliską mu osobą.
Casey, weź się w garść!
— Jeżeli okaże się, że mnie na ciebie stać, to w sumie bardzo chętnie skorzystam z tej oferty — odpowiedział, nareszcie łapiąc odpowiedni focus. Wypowiedział te słowa z lekkim uśmieszkiem na twarzy, co miało utrzymać ten swobodny ton rozmowy i podkreślić rzucony żart — chociaż kwestia jej wynagrodzenia w takim przypadku naprawdę musiałaby zostać przez nich przedyskutowana.
— Liczę, że tak, to było przecież kultowe miejsce… Czyli mogę śmiało założyć, że widzimy się na tym grupowym spotkaniu? Możesz wtedy przynieść mi swój cennik, a ja wcześniej strzelę sobie kilka szotów, żeby ilość zer mnie nie przeraziła — zażartował ponownie.
Naturalnie wymyślił sobie istnienie tego cennika, bo wątpił, żeby prawnicy z takowym paradowali. Na pewno ich usługi były konkretnie wycenione, ale raczej większość ustalono słownie, a później odpowiednią umową. Bardziej zależało mu na uzyskaniu konkretnej informacji odnośnie ich potencjalnego, następnego spotkania.
Chociaż istniała też inna opcja.
— W sumie nie pomyślałem, że niekoniecznie chciałabyś wychodzić do baru i myśleć o pracy, więc… — skarcił nieco samego siebie i schylił się do swojej torby. Wygrzebał z niej niewielką tablicę i marker, który służyły mu do omawiania taktyki. Wyczyścił ją prędko niewielką gąbeczką i położył na stoliku przed dziewczyną. — Możesz dać mi numer do siebie… albo do twojej sekretarki, nie wiem, jak to oficjalnie wygląda i umówimy się, żeby to tak na poważnie obgadać — zaproponował.
W końcu myślał racjonalnie i trzeźwo. Nie pozwolił, by ponownie myśl o rozwodzie wytrąciła go z równowagi i odebrała mu pozytywny humor.
Lucille wiedziała doskonale z jaką łatwością Leah potrafiła naprowadzić swoich najbliższych na decyzję zgodną z jej przekonaniami. Od momentu kiedy poznały się pierwszy raz na studiach, L sprawnie wprowadziła ją do swojej grupy znajomych bez zbędnych pytań, ani zorientowania się czy Lucy miała ochotę być jej częścią. Została stałym elementem jej życia, tak jak jej... ich paczka. Teraz też miała pewność, że gdyby nie klub, to znalazłaby inny sposób na to, żeby na siebie "wpadli". Czystym przypadkiem oczywiście!
— Obiecuję, że nie pisnę ani słowem o banerze. Ani o malowaniu twarzy, ani napisaniu na naszych czołach twojego imienia. — Wciąż się odrobinę droczyła. — Leah będzie siedziała po prawej stronie i na pewno nie będzie miała napisane Casey, a ja po lewej nie będę miała napisane Morrison. — Pokręciła głową na boki
Tęsknota za Nowym Jorkiem wiązała się jednoznacznie z jej przyjaciółmi. Choć Francja była idealna, a Luce poznała tam ludzi, znajomych, tych bliższych i dalszych, i mówiła biegle w tym języku... to jednak rozmawianie w swoim własnym języku z kimś kto znał cię zanim byliście dorośli. Emocje były zupełnie inne. Rzeczywistość była inna, bardziej realna, tak jakby do tej pory żyła w częściowym zawieszeniu, albo w jakiejś bajce, gdy prawdziwe życie toczyło się gdzieś obok niej. Prawdziwe życie było tutaj I w końcu do niego dołączyła.
— To nic takiego, naprawdę chciałbym pomóc jeśli mogę. Ale oczywiście bez żadnej presji. — Wszystkie związane z tym implikacje jeszcze nie przyszły jej do głowy. Jak fakt, że gdyby się tym zajęła musiałaby stanąć po środku między Caseym i Morgan. Słuchać o ich historii, ich małżeństwie i jego sekretach, problemach, radościach i smutkach. Łatwo było jej się odseparować od zwyczajnych spraw, prowadzenie sprawy rozwodowej nikogo innego tylko Morrisona mogło być dużym wyzwaniem. — Case, byłbyś moją pierwszą oficjalną sprawą po barze, nie będziemy tłuc skarbonki... ty pomożesz mi jeśli pozwolisz mi się tym zająć. — Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Po kilku pierwszych spotkaniach w biurze spodziewała się tego, że kilka pierwszych miesięcy spędzi więcej na analizie dokumentów sądowych niż w samym sądzie. Jakby spojrzeć na to z innej perspektywy, ta sprawa dałaby jej prostą linię do ominięcia typowego początku w firmie. — Ale umówmy się, że przygotuję Ci wstępny plan działania i przyniosę go do baru, bo na pewno nie ominę spotkania po latach. W końcu po latach podglądania wszystkich na social mediach, usiądziemy i posłuchamy tej okropnej playlisty, którą zawsze miałam ochotę zmienić. — Skrzywiła się zabawnie. Na pewno chciała go zobaczyć. Teraz, kiedy pierwsze lody zostały przełamane, a pierwsze zwątpienia odsunięte na bok była pewna, że tym razem nie chciała zniknąć tak jak te kilka lat do tyłu.
Kiedy zaczął mówić o barze i o pracy, równocześnie szukając czegoś w torbie, zmarszyła lekko brwi i przekrzywiła głowę. Casey wyciągnął tabliczkę i gdy wspomniał o numerze, Latham poczuła rozlewające się po jej policzkach ciepło. Nie przyznałaby się, że miała jego numer od kilku tygodni, ale była zbyt speszona żeby się do niego odezwać. — Rozdział obowiązków od życia, bardzo dobrze Morrison. Ostatnio znalazłam niedużą kawiarnie niedaleko stąd... albo... coś innego. — Uśmiechnęła się I wyciągnęła dłoń po tabliczkę, na której szybko napisała numer telefonu i podsunęła ją z powrotem w jego stronę. — Wyślij mi wiadomość, żebym mogła zapisać twój. — Jak brnąć to po całości.
Morrison nie wytrzymał, unosząc do góry dłoń i zakrywając nią swoją twarz.
Już chyba wolał nic nie mówić i o nic wprost nie prosić, bo ostatecznie i tak nie miał pewności, jak postąpią dziewczyny i czego powinien się po nich spodziewać. Niby wszyscy byli dorośli — a nawet można wyraźnie zaznaczyć bardzo dorośli — jednak uruchamiały się w nich młodzieńcze zachowania. Kto wie, czy na skutek towarzystwa, czy specyficznego okresu w życiu prywatnym.
Casey uśmiechnął się nikle.
Nie znał prawniczego świata, nie wiedział, jak wyglądało to w praktyce. Jednak miał przeczucie, że w tym układzie to, że on pomógłby jej było jednak mocno naciągane. Jasne, nikt nie znajdował pierwszych klientów na ulicy. Chociaż to mogłoby się sprawdzić, skoro udało się znaleźć takowego w klubie tenisowym. Jednakże Lucy nie zaczynała sama i od zera, tylko rozpoczynała karierę tutaj na miejscu w ogromnej, znanej firmie, więc zapewne klienci sami znaleźliby się. Aczkolwiek na ten moment postanowił się nie spierać, bo kwestie rozliczenia mogli poruszyć jeszcze w późniejszym terminie. Szczególnie że na chwilę obecną trudno było wnioskować, ile może ciągnąć się tak sprawa.
— Dobrze, niech tak będzie — przytaknął i skinął głową. — Ale do podglądania na socjalach to akurat ja się nie przyznaję… co prawda nie muszę, bo i tak dowiaduje się wszystkiego, nawet tego, czego bym nie chciał, od Leah — dopowiedział, a jego twarz ponownie rozświetlił uśmiech. Naturalnie przeglądał różne profile z mniejszą i większą częstotliwością, jednak nigdy nie szło to w parze z żadną zazdrością czy zawiścią. Jeżeli już to robił to z czystej ciekawości bądź… niezrozumiałego dla niego samego sentymentu.
— Dostosuje się w pełni z miejscem i czasem… w końcu mam go teraz dosyć dużo — powiedział, odbierając od niej tabliczkę i sięgając po swój telefon. Napisał krótką wiadomość i wysłał jej. Odłożył smartfona na stoliku i prędko przeniósł na nią swoje rozbawione spojrzenie.
Puk. Puk.
…
…
…
Ten jeden natrętny znajomy ze studiów.
— Więc teraz już wiesz, jak mnie złapać albo… którego numeru unikać w razie czego — zażartował ponownie, dając jej opcje do wyboru, bo nadal brał pod uwagę, że jej propozycja mogła wynikać jedynie z nadmiernej uprzejmości i dobrego wychowania. Zatem pozostawiał pole do manewru i chociaż zauważalnie żartował, to w rzeczywistości nie miałby do niej pretensji, jeżeli nie odezwałaby się do niego w sprawie tego rozwodu.
— Dobrze, to ja już powinienem się zbierać… — zaczął mówić, zerkając na godzinę w telefonie. Po wymagającym treningu szybko robił się głodny, a ponieważ zaczął jeść bardzo regularnie i o konkretnych godzinach, to już zaczął odczuwać głód, który powoli pożerał go od środka. — Mam nadzieję, że do zobaczenia — rzucił mimo wszystko lekko, nie napierająco tak bezpośrednio, chociaż jego oczekiwanie było słyszalne w głosie. Jednocześnie podniósł się z miejsca, zbierając swój telefon, torbę oraz rakietę.
Już odwracał się, żeby odejść, lecz niespodziewanie zatrzymał się. Ponownie obrócił się do niej przodem, przez moment krążąc spojrzeniem po stole, jednak ostatecznie unosząc je do góry i zatrzymując je na jej tęczówkach.
— Naprawdę bardzo miło było znowu cię zobaczyć, Lucy — dodał prawdziwie, serdecznie i ciepło zarazem.
Zależało mu na podkreśleniu tego faktu, który w natłoku tematów i wydarzeń mógłby się zgubić i pozostać niezauważony. Oczywiście był bardzo wdzięczny za okazaną mu chęć pomocy, jednak na sam koniec nie chciał sprowadzić charakteru ich spotkania do tej czysto biznesowej strony. To był tylko dobroduszny dodatek.
Casey ponownie uśmiechnął się, niejako na podkreślenie swoich słów, po czym odwrócił się i powędrował w stronę wyjścia.